czwartek, 31 lipca 2014

Rozdział 38...

Kiedy obudziłam się rano, Justina nie było obok mnie. Nie potrzebowałam już więcej snu, dlatego powoli odkryłam kołdrę i zsunęłam stopy na ziemię. Nie miałam na sobie nawet bielizny, ponieważ wczoraj, po stosunku, zasnęłam niemal od razu, nie dbając o to, czy będę ubrana, czy też nie. Teraz jednak postanowiłam założyć na siebie bieliznę oraz koszulkę Justina, którą znalazłam na krześle. Z początku, poruszanie się sprawiało mi delikatny ból. Przyzwyczaiłam się jednak szybko i przestałam o tym myśleć.
Wyszłam z sypialni Justin, w ktorej, od pewnego czasu, spędzam każdą noc, i zeszłam schodami na parter. Justin stał w kuchni, odwrócony do mnie plecami. Prawdopodobnie przygotowywał śniadanie, ponieważ w całym domu roznosił się słodki zapach naleśników. Najciszej, jak potrafiłam, podeszłam do szatyna od tyłu i obięłam go ramionami w pasie. Chciałam dobrze rozpocząć ten dzień, bez kłótni i chociażby drobnych sprzeczek.
-Dziem dobry. - szepnęłam, całując jego nagie plecy.
-Dobry, kotku. - odparł, jedynie na moment odwracając się przodem do mnie i delikatnie całując moje usta. Następnie wrócił do przyrządzania naleśników, na co przewróciłam oczami.
Jedzenie było ważniejsze niż ja?
Szybko jednak skarciłam się za tak idiotyczną myśl. Jaki to miało sens?
Nie chcąc mu przeszkadzać, wyjęłam z szafki dwa talerze i udałam się z nimi do stołu. Zajęłam jedno z wolnych miejsc i... znowu myślałam. Cóż, ostatnio zdecydowanie zbyt często to robię. Zaczęłam zastanawiać się nad wydarzeniami, zarówno wczorajszymi, jak i przedwczorajszymi. Czy to był ten sam Justin? Ten sam, który jednego dnia byłby w stanie mnie zabić, a drugiego przytula? Chociaż, jakiekolwiek uczucia okazywał mi jedynie rano. Wieczorem był to tylko seks. Nie powiedział przy tym nic romantycznego. Nic.
-Proszę. - z zamyśleń wyrwał mnie Justin, który postawił przede mną talerz z naleśnikami. Przełożyłam jednego na swój, a resztę odstawiłam na środek stołu. Sięgnęłam również po nutellę, którą posmarowałam moje śniadanko, a potem zaczęłam w spokoju jeść.
-Jakie masz plany na dzisiaj? - starał się mówić łagodnie, ale... Ale wyszło, jak zwykle. Jego charakter nawet teraz dał o sobie znać.
-Szkoła. - mruknęłam, wbijając widelec w pierwszy kawałek naleśnika.
-Masz z nim nie rozmawiać. - Justin gwałtownie odsunął od siebie talerz i splątał ze sobą palce na stole.
-O czym ty mówisz? I dlaczego znów się denerwujesz? Myślałam, że wszystko już sobie wyjaśniliśmy. - ja również przestałam jeść. Odechciało mi się, mimo że naleśniki, wykonane przez Justina za każdym razem smakowały mi najbardziej.
-O tym frajerze z twojej szkoły. Nie pamiętam, jak on ma na imię, ale wiedz, że masz się do niego nie zbliżać, zrozumiałaś?
-Oszalałeś? - wyrzuciłam ręce w powietrze, chociaż jeszcze nie podnosiłam głosu. Nie ukrywam jednak, że byłam ku temu blisko. - Matt to tylko mój kolega, a ty nie masz prawa zabraniać mi z nim rozmawiać. Nie masz prawa czegokolwiek mi zabranić, Justin, a tym bardziej rozmowy ze znajomymi. O co ci chodzi? 
Justin, opierając głowę na dłoniach, wpatrywał się we mnie przez parę chwil. Jego wzrok był lodowaty, a szczęka zaciśnięta. Był zły. Kurwa, znowu.
-Mam prawo, Cindy. Mam prawo kazać ci cokolwiek i również cokolwiek zabronić. Jesteś moja i masz o tym pamiętać, a ten mały gnojek zaczyna mnie denerwować. Nie masz z nim rozmawiać, nie masz się nawet do niego zbliżać, zrozumiałaś? - kiedy ja chciałam wstać od stołu, szatyn złapał mnie za rękę i nie pozwolił odejść.
-Znowu, Justin. Znowu zaczynasz się zmieniać. Pamiętasz, co obiecałeś mi jeszcze wczoraj? Że wszystko będzie już w porządku, że przestaniemy się kłócić i krzyczeć na siebie. A tym czasem co robimy? - z bezsilności pokręciłam głową i wyrwałam nadgarstek z objęć Justina. Następnie zebrałam ze stołu talerze, z wyjątkiem szatyna, na którym nadal znajdowało się śniadanie, i wyniosłam brudne naczynia do kuchni, żeby wstawić je do zlewu. Nagle poczułam, że moje ciało się obraca. Chwilę później zostałam dociśnięta do blatu.
-Posłuchaj mnie uważnie, bo nie mam zamiaru powtarzać tego po raz kolejny. Jesteś moja i masz robić to, co ci karzę. Nie interesuje mnie żadne ze słów, które wypowiedziałaś. Jesteś moją dziewczyną, moją własnością, a ja mam prawo odsunąć od ciebie każdego faceta, który w jakikolwiek sposób może mi zagrozić. Zrozumiałaś mnie? - spytał po raz kolejny, a ja po raz kolejny nie miałam zamiaru odpowiedzieć na to pytanie. Chciałam przejść obok niego i zakończyć w ten sposób tę rozmowę. On jednak nie pozwolił mi na to. Szarpnął mną za ramiona i mocniej przyparł do blatu. - Spytałem, czy mnie zrozumiałaś. Odpowiedz. - dzisiaj powstrzymywał się od krzyku. To znaczy na razie, a co będzie później? To się dopiero okaże.
-Zostaw mnie w spokoju. - warknęłam, a następnie odepchnęłam od siebie chłopaka i przeszłam obok niego.

***

Mimo że chciałam postawić się Justinowi, przez cały dzień unikałam Matt'a. Wiem, że nie powinnam. Mam prawo rozmawiać z każdym, z kim chcę. Oprócz tego, nie mam zamiaru dać się kontrolować. Justin był moim chłopakiem, nie ojcem. Nie mam zamiaru mu się podporządkować.
-Mam wrażenie, czy ty mnie unikasz, Cindy? - kiedy wychodziłam ze szkoły, poczułam ręce na ramionach, a w uszach rozbrzmiał mi głos Matt'a
-Hej. - prawdę mówiąc, cieszyłam się, że to on pierwszy do mnie podszedł. - Nie, no coś ty. Po prostu jestem dzisiaj dosyć... zakręcona. - zaśmiałam się, aby rozluźnić atmosferę. Całe szczęście, Matt nie miał do mnie pretensji przez moje dzisiejsze, dość dziwne, zachowanie.
-Masz jakieś plany? - zaczęliśmy iść, ramię w ramię, chodnikiem wzdłuż szkoły. Zastanowiłam się przez chwilę nad odpowiedzią na jego pytanie. Z jednej strony, Justin kazał mi wracać od razu po szkole do domu. Ale ja nie chciałam dawać mu satysfakcji. Nie chciałam, aby myślał, że może mi rozkazywać. Chciałam przeciwstawić się Justinowi, nie myśląc o konsekwencjach, jakie mogą mnie później spotkać.
-Właściwie to nie mam. - odparłam powoli, przygryzając dolną wargę i uśmiechając się do niego.
-W takim razie zapraszam do mnie. - Matt puścił do mnie oczko i zarzucił mi rękę na ramię, prowadząc mnie w stronę swojego domu. Jeszcze do niedawna wystraszyłabym się takiego gestu. Teraz nawet nie przeszło mi przez myśl, aby się tego bać. Matt był człowiekiem, któremu ufałam w pewien dziwny sposób. Nie znałam go za dobrze, a mimo to wiedziałam, że nie potrafiłby mnie skrzywdzić.

Blondyn mieszkał stosunkowo niedaleko szkoły, dlatego doszliśmy do niego już po niespełna dziesięciu minutach. Spory, biały dom, postawiony był w eleganckiej dzielnicy. Ogród dookoła wyglądał perfekcyjnie, każdy krzew był idealnie wystrzyżony.
-Jak tu ładnie. - uśmiechnęłam się do niego, w dalszym ciągu podziwiając okolicę. - Mieszkasz sam czy z kimś?
-Z mamą. Uważa, że jestem zbyt niedojrzały, aby mieszkać samemu. Tej kobiecie nic nie wmówisz. - przewrócił oczami, otwierając mi drzwi, które kolorystycznie kontrastowały z odcieniem domu. - Czuj się, jak u siebie.
Weszłam do środka i zdjęłam w przedpokoju buty. Następnie udałam się w głąb domu, rozglądając się przy tym. Wtedy z kuchni wyszła drobna kobieta, o jasnych, długich włosach, prawdopodobnie matka Matt'a.
-Dzień dobry. - uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie. To, że jej syn był tak miły i przyjaźnie nastawiony do otoczenia nie znaczy, że jego mama była taka sama, dlatego chciałam zrobić na niej jak najlepsze, pierwsze wrażenie.
-Dzień dobry, skarbie. - kiedy tylko kąciki jej ust uniosły się ku górze, wiedziałam, że jest tak samo sympatyczną osobą. - Jak ci na imię?
-Cindy. - odparłam kulturalnie. Chwilę później poczułam, jak Matt oplątuje ramiona wokół mojego pasa i opiera brodę na moim ramieniu. Przez moment przeleciało mi przez myśl, co zrobiłby Justin, gdyby zobaczył, że nie dość, iż rozmawiam z Matt'em i przyszłam do niego, to jeszcze przytulam się z nim. Zabiłby mnie, jednak postanowiłam nie myśleć o tym ani chwili dłużej. Przynajmniej na razie. Chciałam w końcu poczuć się wolna i robić to, na co miałam ochotę, a nie to, do czego zmuszał mnie mój chłopak. Najpierw byłam kontrolowana przez Zayna, teraz przez Justina. Wyobrażacie sobie takie życie?
-Miło mi cię poznać. - wyciągnęła w moim kierunku otwartą dłoń, którą uścisnęłam delikatnie.
-Mi panią również. - ponownie się uśmiechnęłam. Nie przepadałam za takimi oficjalnymi spotkaniami, ponieważ zawsze byłam skrępowana i nie wiedziałam, jak się zachować.
-Chodź na górę. - Matt dyskretnie wyszeptał mi do ucha i, łapiąc moją dłoń w swoją, skierował mnie w stronę schodów. Weszłam więc na pierwsze piętro, kierując się do czarnych drzwi. Intuicja podpowiadała mi, że to właśnie one prowadzą do pokoju chłopaka. Nie myliłam się i już po chwili blondyn otworzył je przede mną, wpuszczając mnie do środka.
Pokój był dość spory i urządzony w bardzo schludny sposób. Nie przypominał pokoju nastolatka. Ściany pomalowane były na przeróżne odcienie niebieskiego, gdzieniegdzie wisiały zdjęcia wielkich miast, oprawione w szklane ramy. Na podłodze wyłożone były panele z ciemnego drewna, a na nich dywan, na środku pokoju.
-Masz bardzo dobry gust i... - kiedy odwróciłam się twarzą do Matt'a, nie przypominał chłopaka, którym był parę chwil temu. Opierał się o drzwi, mając ręce zaplecione na piersi. Jego brwi były zmarszczone i utworzyły jedną, gęstą linię nad oczami. Wpatrywał się we mnie uważnie, a ja nie wiedziałam, z jakiego powodu.
-Siebie możesz oszukiwać, że wszystko jest w porządku, ale nie mnie. Widzę w twoich oczach smutek, rozumiesz? Zawsze go widziałem, ale nie naciskałem. Teraz jednak chcę poznać całą prawdę. Chcę wiedzieć, dlaczego tak rzadko się uśmiechasz. Chcę wiedzieć, Cindy. - podszedł do mnie i objął moje dłonie swoimi, a następnie pociągnął lekko w kierunku łóżka. Usiadł na nim, a mnie posadził na swoich kolanach. Milczał, czekając, aż to ja odezwę się pierwsza. Lecz czy na pewno potrafiłam?
-Co chcesz wiedzieć? - odezwałam się wreszcie, nie unosząc jednak głowy.
-Wszystko Cindy. Najlepiej będzie, jeśli zaczniesz od początku.
Od razu straciłam w miarę dobry humor. Cała ta opowieść oznaczała przywołanie wspomnień, o których ostatnio udało mi się zapomnieć. Teraz jednak ponownie utworzyły ogromną dziurę w moim sercu.
-Moja matka była prostytutką, dlatego ojciec ją zostawił. Kiedy zamieszkaliśmy bez niej, zaczął mnie molestować, dlatego jeden z moich braci, Zayn, przejął nade mną opiekę. To chore, ale zakochał się we mnie, a kiedy nie odwzajemniłam jego uczuć, zemścił się na mnie. Przyprowadzał swoich kumpli, a także całkiem obcych facetów, którzy gwałcili mnie, płacąc mu za to. Zrobił ze mnie tanią dziwkę. Osobę, którą zawsze mogli się zabawić. To trwało pół roku, aż w końcu wrócił Austin. Uwolnił mnie z tego piekła i kiedy myślałam, że w końcu wszystko zacznie się układać, Austin zginął, a Justin zaczął się nade mną znęcać. - mogło wydawać się, że wypowiedzenie tych słów przyszło mi z łatwością. W rzeczywistości, było to jedno z najcięższych przeżyć. Za każdym razem kiedy chociażby wracałam myślami do tamtych wydarzeń, chciało mi się płakać. Opowiadając o tym, łzy spływały po moich policzkach. Jednak największym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że kiedy spojrzałam na Matt'a, w jego oczach również lśniły łzy.
-Ej, ja mogę płakać, ty nie. - zdobyłam się na lekki uśmiech, obejmując jego twarz dłońmi i ścierając kciukami łzy z policzków.
-Po prostu nie mogę uwierzyć, że osoba tak dobra, jak ty, mogła przejść w życiu przez takie piekło. - pociągnął nosem, głaszcząc mnie delikatnie po policzku. Niestety, przyniosło to nieporządany efekt. Łzy zmyły z mojej skóry lekki podkład, którego niestety musiałam dzisiaj użyć, aby zakryć ślady po kłótni z Justinem. Matt, głaszcząc mój policzek, starł go zupełni, odkrywając spore siniaki. Niemal widziałam, jak jego oczy zaczynają się rozszerzać i już teraz wiedziałam, że wyniknie z tego kolejna rozmowa.
-Mała, posłuchaj mnie teraz uważnie. Możesz zrobić cokolwiek. Cokolwiek, byleby nie mieszkać z nim ani chwili dłużej. Pójdę razem z tobą na policję. Opowiesz im o wszystkim. Zamkną tego skurwiela, a ty przestaniesz cierpieć, rozumiesz?
-Nie, Matt. Przestać. Daj spokój. Nie mam zamiaru wydać Justina policji. - ten pomysł wydał mi się równie niedorzeczny, jak przyznanie się Justinowi, gdzie i z kim spędziłam dzisiejsze popłudnie. Pojebane.
-Kurwa, musisz coś z tym zrobić, rozumiesz!? On nie może traktować cię jak lalkę, którą może się pobawić, kiedy tylko ma na to ochotę! Teraz cię bije, a niedługo zacznie zmuszać do seksu! Co dalej!? - jego słowa były tak cholernie prawdziwe, że spod moich powiek wypłynęło kilka kolejnych łez. Wstałam z jego kolan i podeszłam do parapetu, opierając się o niego obiema rękami. Nagle zrobiło mi się duszno i słabo. Chyba w końcu zaczęło do mnie docierać, jak w rzeczywistości wygląda związek mój i Justina. - Czyli już cię zmusza, prawda? - on również wstał i podszedł bliżej mnie.
-Jest moim chłopakiem, a ja muszę z nim sypiać, bo...
-Czy ty siebie słyszysz? Usprawiedliwiasz go na każdym kroku, a prawda jest taka, że Justin jest zwykłym skurwysynem. Żaden facet nie ma prawa traktować tak żadnej kobiety, a już zdecydowanie on nie ma prawa traktować w ten sposób ciebie! Wiedząc, przez co przeszłaś i ile wycierpiałaś powinien cały czas okazywać to, ile dla niego znaczysz, a nie bić cię i pieprzyć, kiedy tylko najdzie go ochota! - to było brutalne, jednak powoli zaczęło otrzeźwiać mój umysł. Nie potrzebowałam pocieszenia i łagodnego tonu głosu. Potrzebowałam tego, żeby ktoś przemówił mi do rozsądku, a można było dokonać tego tylko krzykiem i ostrymi słowami.
-Matt, ale ja go kocham i wiem, że nie przestanę. Ja po prostu... - wtedy stało się coś, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. W jednej chwili blondyn odwrócił mnie przodem do siebie, objął moją twarz dłońmi i gwałtownie, wręcz brutalnie, złączył swoje usta z moimi. Byłam tak samo zaskoczona, jak i przerażona. Spytacie pewnie, dlaczego. Doznałam szoku, kiedy poczułam jego wargi na swoich, jednak strach opętał mnie przez to, że zaczęłam odwzajemniać pocałunek. Nie wiedziałam w tym momencie, co robię. Nic już nie wiedziałam. To stało się tak nagle, a ja po prostu nie potrafiłam go od siebie odepchnąć. W ciągu tych paru chwil pokazał mi tyle uczuć. Wiedział, jak bardzo samotna się czułam i wiedział, że tego właśnie potrzebowałam. Nie sądził jednak, że odwzajemnię ten pocałunek i to na dodatek z taką pasją i zaangażowaniem, z jakim to właśnie robiłam. Nie wiem nawet, kiedy, Matt usiadł na łóżku, a ja na jego kolanach, okrakiem. Owszem, targały mną emocje, lecz miałam wszystko pod kontrolą. Wiedziałam, kiedy przestać, aby przypadkiem nie zaszło to za daleko.
-Dość. - mruknęłam w końcu, rozłączając nasze usta i biorąc głęboki oddech, którego zdecydowanie teraz potrzebowałam. Matt przez chwilę wpatrywał się w moje tęczówki, aż w końcu zamrugał kilka razy i przeczesał moje włosy.
-Naprawdę tak bardzo go kochasz? - po raz kolejny pogładził mnie po policzku. - Nie byłbym tego taki pewien.
Wtedy dotarło do mnie, co zrobiłam. Bez wahania zdradziłam Justina. Tak, zdradziłam go. Pozwoliłam, aby inny całował mnie, dotykał... W tym momencie poczułam się, jak dziwka.
-Muszę już iść, Matt... - mruknęłam z przerażeniem. - To... To nie powinno się zdarzyć. Ja... - nie potrafiłam wydobyć z siebie już nic więcej. Po prostu zsunęłam się z jego kolan i jak najszybciej wyszłam z sypialni blondyna.

***Oczami Justina***

Zagłębiając się w fotelu swojego sportowego BMW, wyciągnąłem ze schowka paczkę papierosów i odpaliłem jednego, który, prawdę mówiąc, był już dziesiątym dzisiaj. Nie chciałem sięgać po nikotynę, lecz w takich chwilach, jak ta, tylko ona potrafiła mnie w pewnym stopniu uspokoić.
Siedziałem właśnie w samochodzie, przed domem tego frajera, który zaczął kręcić się koło Cindy. Nie pozwolę, żeby jakikolwiek gnojek odbił moją dziewczynę, moją własność. Nikt, poza mną, nie ma prawa jej tknąć.
Dzięki pomocy kumpli, udało mi się zamontować w pokoju Matt'a kamerę, dzięki której będę mógł obserwować, co robi z MOJĄ dziewczyną. Przed chwilą wprowadził ją do swojego domu. I najchętniej skopałbym mu dupę od razu, jak go zobaczyłem, jednak Dylan, jeden z chłopaków, powstrzymał mnie od tego. Rzeczywiście, wolę poczekać na dalszy rozwój akcji. Włączyłyłem więc laptopa, leżącego na moich kolanach i włączyłem program, dzięki któremu będę mógł widzieć każdy, nawet najmniejszy, ruch Cindy.
Razem z blondynem weszła do jego pokoju. Zaczęli rozmawiać o jej przeszłości, o tym, dlaczego jest smutna. Mnie to jednak nie interesowało. Ożywiłem się dopiero wtedy, kiedy szatynka usiadła chłopakowi na kolanach.
-Kurwa. - warknąłem, odchylając głowę lekko w tył. W jednej chwili moja wściekłość podskoczyła chyba do maksimum. Na dodatek, cały czas widziałem, jak ten gnojek ją dotykał, głaskał po policzku i robił te wszystkie inne, słodkie gówna.
Cindy żaliła mu się przez wiele minut. Chwilę później Matt podniósł na nią głos. Zaczęli się kłócić, prawdopodobnie z mojego powodu. Ja natomiast znowu nie przejąłem się słowami. Nie przejmowałem się niczym, do czasu, kiedy blondyn w jednej chwili objął jej twarz dłońmi i dotknął jej ust swoimi, w dość agresywny sposób.
Wiecie, co czułem w tym momencie? Byłem po prostu zszokowany, tak, jak jeszcze nigdy. Wpatrywałem się w ekran z szeroko otwartymi oczami i nadal nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Ta mała szmata mnie zdradziła. Mnie! Kurwa, nie pozwolę robić z siebie kompletnego kretyna.
-O nie, malutka. Tym razem przegięłaś. Skończy się wreszcie bajkowe życie, a zacznie prawdziwe piekło...

~*~

Hah, na życzenie dodaję minutkę po północy ;D
Jak się podoba?
ask.fm/Paulaaa962

poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział 37...

-Wiem, że się na mnie zawiodłeś, Austin. - zaczęłam nieśmiało, wpatrując się w, wygrawerowane na nagrobnej płycie, imię i nazwisko mojego brata. - Wiem i przepraszam cię za to. Ale co ja mogłam na to poradzić? Jestem przecież młoda i głupia. Zakochałam się w nim i powoli zaczynam tego żałować. Wiem, że sądziłeś, iż jestem inteligentną dziewczyną. Jak widzisz, myliłeś się. Ale to wszystko przez moje głupie serce. To ono wybrało Justina, nie ja. To ono kazało mi zbliżać się do niego każdego dnia, nie ja. I to ono zakochło się do szaleństwa. - po moim policzku spłynęła jedna, samotna łza. - Wiele razy ostrzegałeś mnie przed Justinem, ale nigdy nie powiedziałeś, dlaczego. Nie powiedziałeś mi wprost jaki jest... Ale czy to by cokolwiek zmieniło? - zawahałam się na moment. Naprawdę zaczęłam się nad tym zastanawiać. Słowa Jazzy i Katy są dla mnie drugorzędne, ponieważ nie znam ich za dobrze. Ale co bym zrobiła, gdyby to Austin powiedział mi wprost, że Justin będzie traktował mnie jak przedmiot, jak swoją własność, że będzie mnie bił, poniżał i wyzywał? Tego nie wiem. I już nigdy się nie dowiem. - Wiesz, Austin, chciałabym coś zmienić w swoim życiu. Chciałabym zmienić siebie. Chciałabym przestać być tak naiwna i łatwowierna. Chciałabym umieć postawić mu się. Chciałabym to potrafić. Zamiast tego jestem tylko głupią idiotką, która uważa, że każdy człowiek zasługuje na szansę i zrozumienie. Kurwa, chciałabym być bardziej, no nie wiem, wredna. Może wtedy tyle bym nie cierpiała, gdybym potrafiła odpychać od siebie niewłaściwych ludzi.
I wtedy wydarzyło się coś dziwnego. Nagle poczułam, jakby ktoś mnie dotykał, chociaż dookoła nie było nikogo. Czułam, jakby ktoś mnie przytulał. I mogłabym przysiądz, że przez moment poczułam, unoszący się w powietrzu, zapach perfum Austina. Tak, Austina. Chore, prawda?
Pomimo myśli, że najprawdopodobniej postradałam już zmysły, poczułam się lepiej. Czułam jego obecność tuż obok siebie, chciaż wiedziałam, że to fizycznie niemożliwe. Po prostu moja dusza zaczęła go sobie wyobrażać, jakby siedział tutaj, zaraz obok mnie. Jakby mnie pocieszał i przytulał. Jakby był przy mnie. A robiła to wszystko dlatego, że już nigdy więcej go nie zobaczę. I to, biorąc pod uwagę nawet wszystkie dzisiejsze wydarzenia, bolało mnie najbardziej.

***

Jak pewnie przypuszczacie, nie spałam całą noc. Prawdę mówiąc, nikt, będąc na moim miejscu, nie potrafiłby przenieść się do krainy snów chociażby na chwilę. Przez wiele godzin siedziałam na łóżku i tępo wpatrywałam się w ścianę. Nie miałam siły na nic. Jedynie mój umysł pracował aż zbyt dobrze. Mianowicie, powróciły do niego wspomnienia. Nie, nie te cudowne, z czasów, w których mogłam uśmiechać się beztrosko. Powróciły te, z którymi nigdy nie potrafiłam sobie poradzić.
Gdy zegar wybił godzinę ósmą, zdecydowałam się wstać z łóżka. Nie było sensu dalej leżeć, skoro i tak nie dam rady zasnąć. Właściwie, nie było sensu również wstawać, skoro moim jedynym zajęciem będzie bezcelowe chodzenie po domu.
Wtedy właśnie usłyszałam dzwonek do drzwi. Zaklęłam głośno, jednak wstałam z łózka, co i tak miałam zrobić już chwilę temu. Nie miałam jednak ochoty na jakichkolwiek gości. W drodze do salonu zaczęłam zastanawiać się, kto może stać po drugiej stronie drzwi. Nikt jednak nie przyszedł mi na myśl, dlatego udałam się do wyjścia, pełna niepewności.
-Cześć... - kiedy otworzyłam, ujrzałam brązowe kosmyki włosów Jazzy. Otworzyłam więc szerzej, aby wpuścić ją do środka. Dziewczyna weszła do salonu, uprzednio ściągając ze stóp szpilki i zostawiając je w przedpokoju.
-Napijesz się czegoś? - spytałam, ziewając równocześnie.
-Nie dziękuję. Ja tylko... - siadając na kanapie, automatycznie odwróciła się twarzą do mnie. - O Boże, co ci się stało? - zerwała się nagle, podchodząc do mnie i biorąc moją twarz w swoje dłonie.
-Twój brat. - nie było sensu ukrywać prawdy, skoro Jazzy sama by się jej domyśliła, prawda? Poza tym, nie zamierzam go już bronić.
-Kurwa, mówiłam! Mówiłam ci, że Justin jest zwykłym chujem! Mówiłam, ale ty jak zwykle nie słuchałaś i...
-Blagam cię, skończ! Wczoraj nasłuchałam się już wystarczająco dużo krzyków! - odsunęłam się od niej i, zakładając ręce na piersi, zaczęłam "spacerować" po salonie.
-Gdzie on jest? - spytała po chwili, ponownie siadając na kanapie.
-Jeden z sąsiadów zadzwonił wczoraj na policję. Zabrali go, ale może wrocić w każdej chwili. - mruknęłam, nie bardzo chcąc kontynuować tę rozmowę.
I wtedy, jak na zawołanie, drzwi od domu ponownie się otworzyły, a do środka wszedł Justin. Moje mięśnie automatycznie się spięły. Po naszej wczorajszej kłótni przekonałam się, że jest zdolny do wszystkiego. Dosłownie do wszystkiego i nie miałby oporów przed niczym. Cieszyłam się więc, że w tym momencie nie jestem sama. Jazzy miała charakter swojego brata i, chociaż może to dziwne, przy niej czułam się odrobinę bardziej bezpiecznie.
-Co ona tu robi? - to były jego pierwsze słowa, kiedy wszedł do domu. Spojrzał ze zlością na Jazzy, a następnie na mnie, jakby łagodniej. - Wyjdź stąd, chcę z nią porozmawiać. - ponownie zwrócił się do Jazzy. Szatynka spojrzała na mnie ze współczuciem. Wzięłam głęboki oddech, po czym skinęłam głową. Justin nie wydawał się dzisiaj zdenerwowany, dlatego zdecydowałam się na rozmowę z nim. W końcu, czy miałam cokolwiek do stracenia?
Jazzy westchnęła głośno, jednak wstała i udała się do przedpokoju. Zanim jednak opuściła dom, odwróciła sie w moję stronę ze smutnym wyrazem twarzy.
-Uważaj na siebie, Cindy. Proszę cię, uważaj. - a następnie wyszła, zostawiając nas samych.
Nie minęło nawet kilka sekund, zanim Justin odwrócił się twarzą do mnie, owinął ramiona wokół mojego pasa i wtulił moje drobne ciało w swoje. Możecie sobie chociaż wyobrazić, jaki szok przeżyłam? Jeszcze wczoraj bije mnie i wyzywa, a teraz okazuje uczucia? Kurwa, ja już nie wiem, co mam o tym myśleć.
Nie odwzajemniałam uścisku, tylko stałam tam, z zamkniętymi oczami, czekając na to, co wydarzy się dalej. A on? On również stał, nie poruszał się, głaskał mnie po plecach i co jakiś czas całował w czoło. Czując ciepło jego ciała, owinęłam ramiona wokół jego pasa i również przytuliłam się do niego. Nie wiem, dlaczego i nie wiem, po co. To był odruch. I chociaż wiedziałam, że jeszcze będę tego żałować, teraz cieszyłam się chwilą. Tą chwilą, która na pewno nie będzie trwać wiecznie. Chwilą, która sprawiła, że na nowo odzyskałam chęci do życia.
Głupie, prawda?
Po paru chwilach uniosłam głowę i spojrzałam Justinowi w oczy. Cholera, tak trudno było określić jego emocje, a on sam nie powiedziałby, w jakim jest nastroju. Rozpoznawałam to tylko po jego gestach i słowach. Z twarzy nie dało się wyczytać zupełnie nic.
-Wiesz, że cię kocham, prawda? - nim zdążyłam przyswoić sobie tych kilku, pięknych słów, Justin ułożył dłoń pod moją brodą i uniósł ją. Wpił się w moje usta, ale nie gwałtownie i agresywnie. Zrobił to bardzo delikatnie. Poczułam się tak, jak podczas naszego pierwszego pocałunku, kiedy jeszcze bałam się każdego, nawet najmniejszego dotyku. Było cudownie, naprawdę.
-Wlaśnie nie widzę tego, Justin. To, co zrobiłeś wczoraj nie pokazało mi, że mnie kochasz. To bolało, wiesz? Cholernie bolało. Potraktowałeś mnie, jak szmatę. Jak nic nie wartą dziwkę i jak osobę, która całkowicie nic dla ciebie nie znaczy. - po każdym słowie ponownie rozpoczynaliśmy pocałunek. A wiecie, na co ja czekałam? Wiecie, za co w tym momencie oddałabym wszystko? Za jedno zwykłe słowo - przepraszam. Czekałam na nie, chociaż wiedziałam, że nigdy go nie usłyszę. Justin był zbyt dumny, żeby zdecydować się na przeprosiny.
-Wiesz, że tak nie jest. - szepnął, zsuwając pocałunki na moją szczękę, a następnie na szyję. - Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza.
-Nie wiem tego, Justin. Nic już nie wiem. - i znowu zaczęłam płakać. Chciałam, żeby chociaż raz poczuł sie winny i żeby zobaczył, że naprawdę mnie rani. I swoimi słowami i gestami.
-Teraz będzie już dobrze, tak? - odsunął się lekko ode mnie i objął moją twarz dłońmi, ścierając kciukami łzy z policzków. - Już nie płacz, młoda. Już spokojnie. - i ponownie przytulił mnie do swojej klatki piersiowej, wplątując palce jednej dłoni w moje włosy.
A ja? Ja poczułam się szczęśliwa. Tak po prostu...

***

Przez cały dzień siedziałam w domu. Nie miałam ochoty na spacery, ani na nic. Wolałam odpocząć od wszystkiego i unikać sytuacji, w których mogłoby dojść między mną, a Justinem do kłótni. Szatyn wyszedł jakiś czas temu, żeby spotkać się z kolegami. Proponował mi, żebym poszła z nim. Nie miałam ochoty. Źle bym się czuła w ich towarzystwie.
Wtedy drzwi od sypialni Justina, w której aktualnie przebywałam, otworzyły się, a do środka wszedł mój chłopak. Na pierwszy rzut oka poznałam, że nie był pijany. Ulżyło mi. Ludzie zmieniają się pod wpływem alkoholu, a ja nie chciałam mieć do czynienia z drugą, agresywną stroną Justina.
-Cześć, skarbie. - ściągnął przez głowę koszulkę i rzucił ją na podłogę, a ja odłożyłam książkę, którą akurat czytałam, na szafkę nocną.
-Hej. - mruknęłam, przykrywając się do pasa kołdrą.
-Nie zasłaniaj się, malutka. Mam ochotę się zabawić. - odpiął pasek od spodni i również rzucił na podłogę, po czym usiadł obok mnie na łóżku. Wplątał palce w moje włosy i jednym, sprawnym ruchem złączył nasze usta. Cóż, musiałam oddać pocałunek, nie chciałam się z nim kłócić, po raz kolejny. Kiedy jednak dłonie Justina zaczęły wsuwać się pod moją koszulkę, odepchnęłam go lekko od siebie.
-Nie, Justin, nie mam ochoty. - spuściłam głowę, zasłaniając twarz włosami.
-Nie zapominaj, że jesteś moją dziewczyną, a ja mam swoje potrzeby, które ty musisz zaspokajać. Więc już, maleńka, rozbieraj się. - zaśmiał się cicho, po czym zaczął całować moja szyję. Mimowolnie opadłam na poduszki, więc Justin oparł się na łokciach po obu stronach mojej głowy.
-Justin, przestań. Nie rozumiesz? Nie mam ochoty na seks. Nie dotykaj mnie. - odepchnęłam go od siebie. No, przynajmniej próbowałam, lecz był zbyt silny.
-Nie wyrywaj się, kochanie. Mam na ciebie straszną ochotę. - usiadł na mnie okrakiem i zaczął unosić moją koszulkę. Jak widać, moje słowa w ogóle do niego nie docierały.
-Ale...
-Nie ma żadnego ale, słonko. - wtedy zaczął mnie całować, uznając rozmowę za zakończoną. Co więcej mogłam zrobić? Przecież nie chciałam się z nim po raz kolejny kłócić. Wolałam, pomimo niechęci, oddać mu się dzisiaj w nocy, niż później tego żałować, kiedy znowu wpadnie w szał i zacznie mnie bić. Bałam się, byłam przez niego zastraszana. Każde spojrzenie z jego strony wywoływało u mnie dreszcze. To straszne uczucie.
Zsunęłam dłonie przez jego klatkę piersiową i odpięłam spodnie chłopaka, a następnie zsunęłam je, aby mogły swobodnie opaść na podłogę. Nie chciałam się już odzywać, chociaż naprawdę nie miałam ochoty się z nim dzisiaj kochać. Zbyt bardzo pamiętałam jego agresywne zachowanie z wczorajszego wieczoru. Lecz co ja, zwykła, przerażona szesnastolatka, mogłam zrobić?
-Widzę, skarbie, że zaczynasz się rozkręcać. - mruknął mi do ucha, schodząc pocałunkami na mój dekolt. - Podoba mi się to.  - jemu się podoba? Cóż, mi nadal nie. Ale on i tak tego nie zrozumie.
Chciałam jak najszybciej zacząć, aby jak najszybciej skończyć. Wiem, że zachowywałam się teraz, jakby było to dla mnie skazanie. W rzeczywistości wiedziałam, że seks z nim przyniesie mi przyjemność. Chodziło bardziej o fakt, że Justin po raz kolejny robi coś wbrew mnie i mojej woli.
Justin unosił moją koszulkę coraz wyżej, aż w końcu położył dłonie na moich piersiach i zaczął je delikatnie masować. Chociaż chciałam to powstrzymac, z moich ust wydostał się cichutki jęk.
Pieprzone hormony...
Uniosłam się, aby pozwolić mu zdjąć ze mnie bluzkę, po czym ponownie opadłam na łóżko. Justin został teraz jedynie w bokserkach, a ja w koronkowych stringach. I wcale nie czułam się z tym komfortowo, jednak nic nie mogłam poradzić. Pogodziłam się już z faktem, że Justin doprowadzi między nami do zbliżenia. Cóż, skoro to i tak ma się wydarzyć, muszę postarać się czerpać z twgo jak najwięcej przyjemności, prawda?
-Bierzesz tabletki, młoda? - sapnął ciężko, wsuwając dwa palce za koronkę od dolnej części mojej bielizny i szarpnął nią mocno, tym samym zrywając ze mnie cienki materiał. Byłam lekko przestraszona jego agresją, ale nic nie mówiłam. I znowu to samo pytanie. Po co?
-Tak. - odparłam, obserwując, jak unosi się lekko i ściąga z siebie bokserki, odrzucając je na podłogę. Myślałam, że jeszcze coś powie, zanim zaczniemy się kochać. On nie zrobił nic. To znaczy, nic, świadczącego o jego miłości. Szybkim ruchem rozsunął moje nogi i dłonią uniósł lekko biodra, a następnie wszedł we mnie gwałtownie, całą długością. Pisnęłam cicho, a żeby powstrzymać dalsze odgłosy, zarówno z lekkiego bólu, jak i przyjemności, schowałam twarz w zagłębieniu jego szyi. Justin wymamrotał parę głośnych przekleństw, łapiąc się ramy łóżka. Zaczął poruszać biodrami, wchodząc i wychodząc ze mnie gwałtownie. Zacisnęłam ręce na kołdrze i pojękiwałam cicho, w przypływie nowych doznań, jakie powodował we mnie Justin. Wiedział dobrze, jak sprawić, żebym krzyczała jego imię. Teraz jeszcze powstrzymywałam się, lecz czułam, że za parę chwil nie będę w stanie się kontrolować. I miałam rację. Na początku cicho wymawiałam jego imię. Do czasu...
-Justin! - krzyknęłam, kiedy poczułam ogarniającą mnie rozkosz. Zapomniałam o tym, co było wczoraj. Zapomniałam, jak zachowywał się w stosunku do mnie, co mówił, co robił. To głupie, jak przez takie coś, na parę chwil, może się zmienić podejście do drugiego człowieka.
Jakbym miała ocenić nasz dzisiejszy seks... Cóż, nie kochaliśmy się. My się wręcz pieprzyliśmy, a tak dokładniej, Justin pieprzył mnie. Przepraszam, ale muszę nazywać rzeczy po imieniu. Nie wyczułam w jego ruchach uczuć, miłości do mnie. Było to jedynie zaspokajanie własnych potrzeb. Nic więcej. Jednakże, cieszyłam się, ponieważ dzięki temu uniknęłam jakiejkolwiek sprzeczki z Justinem. Kiedy skończymy, oboje pójdziemy spać, nie rozmawiając ze sobą. To dużo lepsze rozwiązanie, niż krzyki i wyzwiska, mimo wszystko.
-Zaraz dojdę, malutka... - Justin przyspieszył swoje ruchy, a na jego czole zalśniły kropelki potu. Przeniosłam swoje dłonie na jego plecy i wbiłam w nie paznokcie, nie mogąc opanować lekkich drgawek, które dopadły moje ciało. Justin pchnął biodrami jeszcze dwa razy, lecz były to najmocniejsze pchnięcia. Z głośnym przekleństwem spuścił się we mnie, dochodząc. Doszłam w tym samym momencie, lecz żeby moich krzyków nie usłyszeli sąsiedzi, objęłam twarz Justina dłońmi i złączyłam nasze usta, tłumiąc tym samym głośny pisk.
Po chwili było już po wszystkim, a Justin, dość ostrożnie, przez co zdziwiłam się nieco, wyszedł ze mnie i położył się obok na łóżku.
-Dobranoc, myszko, byłaś zajebista. - mruknął, po czym pocałował mnie w czoło i przykrył się kołdrą.
A ja? Ja położyłam się po drugiej stronie łóżka i odwróciłam się do niego plecami. Owszem, było przyjemnie, nawet bardzo. Lecz czy chciałam tego? Nie. I to mnie właśnie zabolało...

~*~

Polecam :)
http://i-love-my-dish.blogspot.com

piątek, 25 lipca 2014

Rozdział 36...

Kiedy powoli zaczynałam się rozbudzać, do mojej głowy powracały wydarzenia sprzed... No właśnie, sprzed ilu? Pamiętam jedynie tyle, że straciłam przytomność. Dalej spałam, a teraz dopiero obudziłam się w tym miejscu.
Czy ja zostałam porwana?
Och, już nic w moim pieprzonym życiu by mnie nie zdziwiło. Doprawdy, czy tylko mnie przytrafiają się wszystkie, najgorsze gówna?
Otworzyłam niepewnie oczy, bojąc się tego, co mogę zobaczyć. Możecie sobie jedynie wyobrazić moje zdziwienie, kiedy poczułam pod swoim ciałem coś miękkiego, a tak dokładniej pościel, ułożoną na łóżku. Znajdowałam się w sporym pokoju, przypominającym sypialnię. Damską sypialnię, o czym stwierdzały liliowe ściany oraz kilka kosmetyków, leżących na szafce nocnej. Nie poznałam jednak tego pomieszczenia. Podeszłam do okna i wyjrzałam przez nie. Okolica również nie wydawała mi się znajoma. Dziwne...
-Dobrze, że się obudziłaś. - podskoczyłam nagle, kiedy do moich uszu doszedł delikatny głos. Dobrze znany mi głos, należący do Jazzy, siostry Justina. Odwróciłam się gwałtownie, twarzą w jej stronę. Nie była sama. Obok szatynki stała również była dziewczyna Justina, Katy. Obie miały zatroskane miny i wyglądały jak matki, martwiące się o swoje dzieci.
-Możecie mi, do jasnej cholery, powiedzieć, dlaczego mnie tu ściągnęłyście? - starałam się brzmieć na opanowaną, ale gdy tylko pierwsze słowa opuściły moje usta, już o to nie dbałam.
-Cindy, nie denerwuj się. - Jazzy podeszła do mnie i objęła dłońmi moje ramię. Ona podchodziła do mnie ze stoickim spokojem, więc postarałam się również opanować emocje. - Usiądź, proszę. - wykonałam jej polecenie, sama nie wiem, dlaczego. Przecież nie chciałam znów ich słuchać. Dlaczego po prostu stąd nie wyszłam? Nie wiem. Coś wewnątrz mnie nakazało mi jednak zostać. W końcu, co miałam do stracenia?
-Mówcie, co macie do powiedzenia. Nie mam czasu, żeby tu siedzieć. - westchnęłam, jedną ręką zaczesując do tyłu włosy, natomiast drugą układając na kolanach.
-Cindy, wiesz dobrze, o czym chcemy z tobą porozmawiać. I wiemy również, że nie chcesz o tym słuchać. Ale pomyśl, nic ci się nie stanie, jeśli chociaż spróbujesz dopuścić do siebie to, co chcemy ci powiedzieć. - mówiła tak zawile i dwuznacznie, że już nic nie rozumiałam.
-Jazzy, przestań i powiedz wprost, czego ode mnie chcesz. - mimowolnie przewróciłam oczami.
-Justin, Justin i jeszcze raz Justin. - już chciałam się odezwać, kiedy Katy usiadła po mojej drugiej stronie i przyłożyła dłoń do moich ust.
-Proszę cię, chociaż przez chwilę się nie odzywaj. Chociaż przez chwilę. - jęknęła, a ja po raz kolejny przewróciłam oczami. Nie umiałam postąpić inaczej.
-Zerwij z nim, póki jeszcze możesz. Zerwij z nim, póki nie zaczął cię jeszcze kontrolować, wyzywać, bić... - spuściłam głowę i zaczęłam bawić się swoimi palcami. Ona wiedziała o wszystkim. Wiedziała, że Justin zacznie się tak zachowywać. A ja nigdy jej nie słuchałam. - Cindy, uderzył cię? - co miałam zrobić? Przecież bez sensu byłoby kłamać, prawda? Jazzy nie jest moją matką, ani ojcem, żebym musiała bać się ich zdania. Czas więc wyznać prawdę.
-Tak, uderzył mnie. Ale to nasza sprawa.
-Przestań go w końcu bronić! - drgnęłam, nie spodziewając się takiego wybuchu z jej strony. - Widzę, że zdążyłaś się przekonać, jaki jest Justin. Zazdrosny o każde spojrzenie, prawda? Wybuchowy, kiedy tylko podniesiesz na niego głos, mam rację? I nie zawaha się podnieść na ciebie ręki. Tak, Cindy. Wiemy o tym doskonale. On bił zarówno mnie, jak i Katy.
-Zaczęło się normalnie. - wtedy odezwała się Katy. - Był kochany, troskliwy, czułam się przy nim bezpiecznie. - gdy spojrzałam na wyraz jej twarzy, zobaczyłam, że przywołanie wspomnień dużo ją kosztowało. - Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo go kochałam, a później, jak bardzo zaczęłam nienawidzić. Brzydziłam się nim, za każdym razem, kiedy podnosił na mnie rękę i kochałam go całym sercem, kiedy mnie całował, przytulał... - po jej policzku spłynęła jedna, samotna łza. Nie spodziewałam się tego. W ogóle nie spodziewałam się takich słów. - Niedługo po tym, jak zaczęliśmy być razem, rozpoczął się horror. Był zazdrosny o wszystko i o wszystkich. Kłóciliśmy się o każdą drobnostkę. Pobił mnie bardzo wiele razy. Naprawdę wiele. Raz wylądowałam nawet w szpitalu. A najgorsze jest to, że nie miał ku temu żadnych, nawet najmniejszych powodów. - zrobiło mi się jej żal, ponieważ wiedziałam, że cierpiała. Jednak dopiero po chwili dotarło do mnie, że ona mówiła o człowieku, którego kochałam. Mówiła o moim Justinie. O tym, który niejednokrotnie okazywał mi swoją miłość, jak i również o tym, który nie raz sprawił, że się go bałam.
-Proszę cię, Cindy, uwierz nam. Nie mamy żadnego powodu, żeby kłamać. Chcemy cię po prostu ostrzedz przed piekłem, jakie możesz przy nim przeżyć. - po dłuższej ciszy, Jazzy ponownie usiadła obok mnie.
-Ale ja go kocham. - spojrzałam na nie, a moje oczy były zaszklone. Nie mogłam nic poradzić na to, że byłam wrażliwa. A po tym, co przeszłam z Zaynem dobrze wiedziałam, jak musiała się czuć.
-Tak, Cindy. Wiem. Katy również kochała Justina, a ja kochałam Zayna, twojego brata. Ale w porę zdążyłam się zorientować, jaki jest. Katy nie miała tyle szczęścia. Ona poznała tę złą stronę mojego brata. A ciebie chcemy właśnie ostrzedz. Nie popełniaj tego samego błędu.
-Nie, wy nadal mnie nie rozumiecie. Ja go kocham i wierzę, że przy mnie się zmieni. Wierzę, że nam się uda. Poza tym, jakbyście nie zauważyły, jestem zmuszona mieszkać z nim. Nie mam dokąd iść. Ja chcę z nim zostać. Owszem, kłóciliśmy się, ale dzisiaj się pogodziliśmy. Długo rozmawialiśmy i naprawdę chcemy zacząć wszystko od nowa, chociaż to dopiero początek. Spróbujcie to zrozumieć. - spojrzałam na nie z żalem w oczach. Chciałam uświadomić im, co czuję do Justina. To nie było zwykłe zauroczenie. To była miłość, o wiele silniejsza, niż ta, którą czułam do Jaxona. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć.
-Cindy, wiesz, że zrobisz, jak zechcesz. Pamiętaj tylko, że ostrzegałyśmy cię przed nim. I uwierz, będziesz jeszcze przez niego płakać. - powiedziała smutno, wyraźnie niezadowolona z tego, jak zakończyła się nasza rozmowa. Tak, ja uważam ją za zakończoną. Jeśli Justin faktycznie jest aż tak agresywny, jak mówi Jazzy i Katy, musi być tego przyczyna. A ja mam zamiar poznać prawdę.

***

Zanim się zorientowałam, nastał wieczór. Dopiero teraz wróciłam. Z domu Justina, a może raczej jego rodziców, w którym przebywałam dzisiaj przez pewien czas, do mojego teraźniejszego miejsca zamieszkania, idzie się naprawdę długo.
Otworzyłam po cichu drzwi. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Nie wiedziałam, czy Justin już śpi, czy wyszedł, czy może siedzi na kanapie ze swoimi kumplami, którzy swoją drogą wcale mi się nie podobali, i pije piwo litrami. Zdjęłam ze stóp buty, a kurtkę zawiesiłam na wieszaku. Następnie weszłam do salonu i zapaliłam w nim światło, abym mogła normalnie dojść do kuchni i nalać sobie szklankę wody. Niestety, kiedy tylko żarówki rozświtliły się srebrzystymi promieniami, ujrzałam Justina, opartego o kanapę, z rękoma założonymi na piersi.
-Hej. Nie śpisz jeszcze? - mruknęłam, pocierając dłonią swoje nagie ramię.
-Wiesz, nie chciało mi się jeszcze spać. Czekałem na swoją dziewczynę, żeby dowiedzieć się GDZIE i z KIM spotyka się o tej porze. - podczas drugiej części zdania, każdy wyraz powiedział głośno i wyraźnie, po każdym słowie robiąc sporą przerwę, przez co brzmiał naprawdę... groźnie.
-Nie denerwuj się, Justin. Ja tylko... - nie dane mi było skończyć. W jednej chwili moja głowa obróciła się niemal o sto osiemdziesiąt stopni, pod wpływem silnego uderzenia w policzek. Nie wiem, ile stałam w takiej pozycji, nie mogąc uwierzyć, że znowu do tego doszło, że znowu mnie uderzył, że znowu podniósł na mnie rękę i wszystkie słowa, jakie dzisiaj od niego usłyszałam były jebanym kłamstwem czlowieka, który chyba nie potrafił zachowywać się normalnie. I w tym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy on nie jest przypadkiem chory psychicznie. Czy normalny człowiek zachowuje sie w ten sposób, nie dając mi nawet dojść do słowa?
-Gdzie byłaś, szmato!? - wrzasnął, w jednej chwili łapiąc mnie za włosy. Pisnęłam z bólu i z całkowitej bezsilności. Nie wiedziałam już, co mam robić. Ten psychol nie dał mi nawet nic powiedzieć.
Chwila, czy ja własnie nazwałam swojego chlopaka... psycholem?
-Justin, puść mnie, to boli! - załkalam żałośnie, lecz co innego mogłam zrobić? Moje serce zostało w tym momencie rozdarte, na razie na pół, jednak jeśli na tym nie zaprzestanie, rozpadnie się ono na jeszcze drobniejsze części, których, pomimo starań, nie uda mi się już poskładać.
-Ma boleć, póki nie nauczysz się, że to ja mam nad tobą kontrolę! Masz wracać o tej, o której ja mówię i za każdym razem informować mnie, gdzie, kurwa, idziesz, zrozumiałaś!? - jeszcze nigdy w życiu nie widziałam człowieka, który byłby tak wściekły, jak Justin. Jego oczy nie wyrażały nic, poza pustką. Były jak oczy lalki. Przesiąknięte chłodem i brakiem uczuć. Koszmarnie straszne.
-Przestań! - wrzasnęłam, wyrywając się z jego silnego uścisku. - Przestań, kurwa, mną pomiatać i traktować mnie jak przedmiot! Przestań mi rozkazywać i przestań wpieprzać się w moje życie! Nie jesteś moim ojcem, żebyś mogł mnie kontrolować! - tym razem to ja wpadłam w szał i nie potrafiłam powstrzymać słów.
-Co ty powiedziałaś, ty mała kurwo!? - zbliżył się do mnie i popchnął mocno na ścianę. Zaklęłam pod nosem, kiedy poczułam ból w plecach. Znowu.
-Wlaśnie to! - skoro i tak był wścikły, nie mogłam rozzłościć go jeszcze bardziej, prawda? - Jesteś zwykłym, pieprzonym, damskim bokserem! Skurwielem, dla którego pobicie dziewczyny jest normalną rzeczą! Nienawidzę cię, rozumiesz!? I nie dam sobą manipulować! Nie pozwolę ci zniszczyć mi życia!
-Zamknij mordę! - krzyknął, ponownie uderzając mnie w policzek. A ja nie czułam już bólu. Czulam się jedynie poniżona.
-Proszę bardzo! Bij mnie! Przecież dla ciebie nie jest to problemem! - oczywiście zrobił to. Tym razem wymierzył uderzenie z pięści w brzuch, przez co zgiełam się w pół, a łzy naleciały pod moje powieki.
Oboje krzyczeliśmy tak głośno, że byłam niemal pewna, iż sąsiedzi słyszeli całą naszą kłótnię. Zastanawiałam się tylko, czy któryś zareaguje na to, w jakikolwiek sposób. Łatwiej przecież siedzieć przed telewizorem, niż pomóc dziewczynie, którą katuje chlopak, prawda?
-Sama się o to prosisz, dziwko! Gdybyś była mi posłuszna, nie musiał bym wychowywać cię po swojemu! - kiedy znowu zaczął się do mnie zbliżać, uciekłam w stronę schodów. Zdążyłam jednak wejść na dwa schody, kiedy poczułam silny, wręcz miażdżący, uścisk w pasie. Zaczęłam wrzeszczeć i kopać go, kiedy przerzucił sobie moje ciało przez ramię, lecz był zbyt silny, a ja jedynie straciłam siły. Rzucił mnie na kanapę i złapał moje nadgarstki jedną ręką, dociskając je do oparcia kanapy. Drugą natomiast, po raz kolejny uderzył mnie w twarz, a z mojej rozciętej wargi zaczęła wypływać strużka krwi.
-Puść mnie! - zaczęłam przeraźliwie głośno piszczeć, a mój głos dało się słyszeć chyba wszędzie. Tak, jak na początku byłam odważna, tak teraz, z każdym uderzeniem, zaczynałam się bać. - Twoja siostra i twoja była miały rację! Jesteś zwykłym gnojem! - chciałam się wyrwać, ale nie potrafiłam. - Zostaw mnie, słyszysz!? Nienawidzę cię! - wtedy po prostu splunęłam mu prosto w twarz. Szatyn warknął i koszulką otarł buzię, po czym wzmocnił uścisk na moich nadgarstkach.
-Już nie żyjesz... - wysyczał, a następnie naparł swoją siłą na moje ciało. I, prawdę mówiąc, nie wiem, jak by się to skończyło, gdyby nie nagłe i głośne pukanie do drzwi.
-Policja, proszę otworzyć! - zza drugiej strony dobiegł do nas głośny głos jednego z policjantów. A dla mnie było to, niczym zbawienie.
W jednej chwili, kilku mężczyzn otworzyło drzwi i wpadło do środka. Podbiegli do kanapy, na której ja, wszelkimi siłami, starałam się bronić przed Justinem. Złapali go za ramiona i zakuli w kajdanki, nim zdążyłam chociażby złapać oddech.
Najwyraźniej któryś z sąsiadów postanowił mi pomóc. Dziękuję...
Justin spojrzał na mnie, z szaleństwem w oczach. Nie potrafiłam wytrzymać jego spojrzenia, dlatego spuściłam głowę i zamknęłam oczy.
-Zabieramy go na komendę. - dwóch policjantów wyprowadziło z domu Justina, który awanturował się nawet teraz. Naprawdę nie zachowywał się normalnie.
-Wszystko w porządku? Zadzwonić na pogotowie? - młody policjant, który został razem ze mną, usiadł obok na kanapie.
-Nie, jest w porządku, dziękuję. - sięgnęłam po paczkę chusteczek i, wyjmując jedną, przyłożyłam ją do dolnej wargi, z której sączyła się krew.
-To twój chłopak? - mężczyzna założył kosmyk moich włosów za ucho, ponieważ uporczywie opadał mi na twarz.
-Tak. Tak, to mój chłopak, ale nie mam ochoty na odpowiadanie na dalsze pytania. Nie mam ochoty, ani siły.
-Dobrze. Powiedz mi tylko, jesteś pełnoletnia?
-Tak, jestem. Przecież gdybym nie była, nie mieszkałabym z nim, prawda? - co, jak co, ale kłamanie miałam opanowane do perfekcji.
-Dobrze, w takim razie dobranoc. - policjant wstał z kanapy i zaczął kierować się w stronę drzwi. - I jeszcze jedno. - przystanął, po czym odwrócił się twarzą do mnie. - Nie daj się w ten sposób traktować. - a następnie wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
-Nie daj się tak traktować. Łatwo, kurwa, powiedzieć. - załkałam żałośnie, przyciągając kolana do klatki piersiowej i obejmując je ramionami. - Wszyscy mnie ostrzegali. Wszyscy, kurwa, ale ja jak zwykle musiałam być mądrzejsza. Po co słuchać starszego brata. Po co słuchać kogokolwiek, skoro można żyć z takim skurwielem pod jednym dachem, skoro można go kochać, skoro można z nim sypiać. Po co, kurwa, kogokolwiek słuchać!? - w jednej chwili chwyciłam pierwszą z rzeczy, jaka znalazła się pod moją ręką, tym razem był to wazon, i rzuciłam nim o ścianę. Szkło rozbiło się na małe kawałki. Tak bardzo przypominały moje popękane serce. Tak bardzo, że aż musiałam odwrócić od niego wzrok. To bolało. Cholernie.
Ocierając rękawem łzy z oczu, wspięłam się na kolana i podeszłam na nich do spodni Justina. Wiedziałam, że znajde w nich papierosy, a, mimo że nie paliłam, potrzebowałam ich teraz. Wyjęłam z kieszeni paczkę szlugów i podpaliłam koniec zapalniczką, która również znajdowała się w kieszeni. Wsunęłam papierosa do ust i, z lekkim trudem, wstałam z kanapy. Cóż, byłam obolała i nie potrafiłam tego ukryć przed samą sobą. Jednak nie chciałam również robić z siebie tej najbardziej poszkodowanej, którą w rzeczywistości byłam.
Wyszłam na taras przed domem i powoli podeszłam do jednego z drewnianych krzeseł. Noc była czysta i przejrzysta, a każdą z gwiazd można było wyraźnie odróżnić i obejrzeć. Najpierw mocno zaciągnęłam się świerzym powietrzem, a następnie ponownie wzięłam między wargi papierosa. Dym był duszący i drażnił moje nieprzyzwyczajone gardło, lecz nie miałam zamiaru przestać. Skoro Justina często papierosy uspokajają, może mi też odrobinę pomogą.
-Dlaczego? Dlaczego ty taki jesteś? Dlaczego nie możesz być, jak każdy chłopak. Zabawny, kochany, troskliwy? Dlaczego musisz się na mnie wyrzywać? Dlaczego musisz mnie kontrolować? No dlaczego...? - pod koniec po prostu wybuchnęłam płaczem, czego udało mi się nie pokazywać przy Justinie. Teraz jednak nie potrafiłam wytrzymać. Kiedy byłam sama, mogłam pokazać swoje słabości i w spokoju płakać.
-Mam dosyć tego jebanego życia. - warknęłam, po czym wyrzuciłam niedopałek papierosa na trawę w ogrodzie.
Nie chciałam zostać w tym domu, przynajmniej nie teraz. Weszłam więc z powrotem do domu i od razu udałam się do przedpokoju. Założyłam buty i kurtkę, a następnie podniosłam z komody klucze i wyszłam z domu, zamykając za sobą drzwi na klucz.
Wiedziałam dobrze, gdzie idę. Właściwie, wiedziałam, gdzie powinnam teraz pójść. Mimo że nie mogłam znaleźć się w jego silnych i bezpiecznych ramionach, będąc na cmentarzu czułam jego obecność. Tak, mówiłam o Austinie. On odszedł, ale ja kochałam go nadal. I to niewyobrażalnie mocno go kochałam. Przecież gdyby nie on, nadal tkwiłabym w domu Zayna, gwałcona przez każdego faceta, jaki się tam pojawił. Zamiast tego, Austin dał mi normalny dom i opiekę. Co natomiast zrobiłam ja? Spieprzyłam to wszystko, zakochując się w takim skurwielu, jakim jest Justin. A przecież mój brat ostrzegał mnie przed nim. Owszem, nie mówił wprost, ale ostrzegał. Dlaczego chociaż raz nie mogłam go posłuchać?
Na dworze było przeraźliwie ciemno, lecz nie zwracałam na to uwagi. Chciałam jak najszybciej dojść na cmentarz i porozmawiać z nim. Wiedziałam, że tylko w ten sposób mogłam poczuć się lepiej. Tylko tak, wracając wspomnieniami do czasów, kiedy moje życie przez chwilę stało się kolorowe.
Gdy przeszłam przez dużą, żelazną bramę, wsunęłam ręce do kieszeni kurtki i dalej szłam przed siebie. Po chwili doszłam do nowego nagrobka, pod którym spoczywała trumna. Trumna, z ciałem mojego brata w środku. Niepewnie usiadłam na ławeczce i ułożyłam dłonie na kolanach. On nie żył, a ja czułam, że się na mnie zawiódł. Po prostu czułam, jak poczucie winy niszczy mnie od środka.
-Cześć, Austin... - dopiero po kilku minutach zdecydowałam się unieść głowę i "spojrzeć w oczy" temu, który od samego początku chciał obronić mnie przed cierpieniem.

~*~

Ugh, rozdział jest do dupy! No kurde, i na dodatek tyle błędów, ile w nim popełniłam, nie zdarzyło mi się popełnić jeszcze nigdy. Ehh...

A teraz taka informacja organizacyjna, a propo kolejnych rozdziałów:

28.07 - rozdział 37
31.07 - rozdział 38
04.08 - rozdział 39
07.08 - rozdział 40
11.08 - rozdział 41
14.08 - rozdział 42
I tutaj mój wyjazd oraz pozostawienie Was ze wstrzymanymi oddechami.
28.08 - rozdział 43
29.08 - rozdział 44 oraz ZAKŁADAM DWA NOWE BLOGI !
31.08 - rozdział 45
2/3.08 - Epilog

Kocham ;*

wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział 35...

Ważna informacja pod rozdziałem! ;*

***Oczami Cindy***

Wiecie, jak się teraz czułam? Spróbujcie się chociaż domyśleć, ponieważ ja nie jestem w stanie opisać swoich emocji. Siedząc na twardym krześle, na komisariacie, w mojej głowie zaczęły pojawiać się nagorsze i najczarniejsze scenariusze. Nie wiedziałam, co stało się z chłopakiem, który stracił przytomność w szkole. Który stracił przytomność przeze mnie. Nie wiedziałam, czy żyje i jaki jest jego stan. Nic nie wiedziałam, a zamiast tego siedziałam tu już od dwóch godzin i czekałam, nie wiem, na kogo i nie wiem, po co. Czekałam, aż ktoś w końcu odezwie się do mnie. Czekałam, lecz powoli traciłam cierpliwość.
Byłam równocześnie przygnębiona, przerażona, jak i wściekła. Wściekła na samą siebie. Powinnam puścić jego komentarze obok uszu i odejść, zachowując choćby minimalny honor. Zamiast tego, wolałam wplątać się w jeszcze większe bagno, niż dotychczas, a mówiąc to, mam na myśli przede wszystkim kłótnię z Justinem. Nie miałam mu nawet jak powiedzieć, gdzie się znajduję i z jakiego powodu. Poza tym, nie wiedziałam, ile czasu tu spędzę i czy w ogóle mnie wypuszczą. Kolejnym problemem, jaki stawał na drodze, było moje miejsce zamieszkania. Mimo że z Justinem nie układało nam się za dobrze, wierzyłam, że naprawimy te relacje i do szczęścia potrzebujemy jedynie czasu. Wiedziałam więc, że szatyn nie chce, abym wyprowadziła się od niego. Ja sama tego nie chcę i nie wyobrażam sobie, że mogłabym ponownie zamieszkać z matką, a wizyta na policji może właśnie do tego doprowadzić.
-Masz szczęście, młoda damo. - kiedy chciałam wstać z czarnego, metalowego krzesła, do pomieszczenia wszedł jeden z policjantów. - Chłopak, którego popchnęłaś w szkole jedynie na chwilę stracił przytomność i nie stało mu się nic poważnego. - mężczyzna nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jaką ulgę przyniósł moim spiętym mięśniom, swoimi słowami. Dosłownie czułam, jakby z mojego serca spadł jeden z ciężkich, lecz niewidzialnych głazów.
-To znaczy, że będę mogła wrócić do domu? - spytałam, z nadzieją w głosie. Chciałam jak nazybciej opuścić ten budynek i w spokoju zastanowić się nad wszystkim, nad swoim życiem i nad problemami, które pojawiły się w ciągu ostatnich dni.
-Ze względu na to, że nie jesteś pełnoletnia, z komisariatu będzie musiał odebrać cię twój prawny opiekun. - tych słów obawiałam się najbardziej. Justin był moim chłopakiem, jednak nie miał żadnych praw do opieki nade mną. Po śmierci Austina przejęła je moja matka, z którą nie chciałam utrzymywać żadnych kontaktów.
-Rozumiem. - wymamrotałam i, nie zwracając uwagi na jego uwagi, wyszłam z pomieszczenia. Gdy znalazłam się na korytarzu podeszłam do jednego z krzeseł, zresztą dokładnie takich samych, jak w pokoju przesłuchań, i opadłam na nie bezgłośnie, nie zauważając nawet, że Matt siedział zaraz obok.
-Co powiedzieli? - spytał, sprawiając, że podskoczyłam na krześle. Nie spodziewałam się, że będzie czekał tyle czasu.
-Ten chłopak ze szkoły stracił przytomność tylko na chwilę, nic mu się nie stało. - zaczęłam, przyciągając do siebie nogi i siadając po turecku. - Chyba nic mi za to nie zrobią, tylko że muszę czekać na swojego "prawnego opiekuna"... - w tym miejscu przewróciłam oczami, robiąc chwilową przerwę w wypowiedzi. - Ponieważ nie jestem pełnoletnia i nie mogę wrócić sama. - sapnęłam, zakładając ręce na piersi. Z pozoru mogłam się wydawać pewna siebie i zirytowana tym wszystkim, jednak w środku cała się trzęsłam. Nie wiedziałam, co teraz będzie. Czy będę musiała mieszkać z matką i czy Justin będzie przez to na mnie zły. Tak, najbardziej bałam się jego reakcji na całe to zdarzenie. W ostatnich dniach zdążyłam poznać jego wybuchowy charakter i naprawdę nie chciałam znowu mieć z nim doczynienia.
-Cindy, tak właściwie, to dlaczego mieszkasz z Justinem, a nie ze swoją rodziną? To znaczy, wiem, że Austin niedawno... - nie dokończył tego zdania, za co byłam mu wdzięczna. - Ale masz przecież rodziców.
-Wiesz, Matt, to skomplikowane i nie mam ochoty opowiadać teraz o tym. To dla mnie trudne, jak pewnie sam zdążyłeś zauważyć. Ale obiecuję, że kiedyś ci powiem. Obiecuję, że... - nie zdążyłam dokończyć, ponieważ nagle na korytarzu rozległy się głośne i ciężkie kroki. Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, iż nie należą one do żadnego z policjantów. Oni zazwyczaj chodzili wolno, natomiast ten człowiek szedł bardzo szybko.
-Witaj, kochanie... - usłyszałam przy uchu szept. Wiedziałam, do kogo należał. Wiedziałam, że jest to głos Justina. Jednak nie był to zwykły szept, jaki większość dziewczyn słyszy od swoich chłopaków. Ten przesiąknięty był jadem i złością, a ja, mimo że bardzo starałam się powstrzymać to uczucie, wystraszyłam się.
-Justin, ja... - zaczęłam, jednak przerwało mi otwieranie drzwi jednego z pokojów przesłuchań.
-Dzień dobry. - Justin zmienił ton głosu o sto osiemdziesiąt stopni. - Przyjechałem po siostrę. Czy mogę już ją odebrać? - był spokojny i opanowany. Całkowicie nie przypominał człowieka, jakim był jeszcze chwilę temu.
-Jest pan jej prawnym opiekunem? - policjant spojrzał na Justina pytająco, a ten jedynie skinął głową. - Dobrze, w takim razie możesz zabrać ją do domu. Na razie twoja siostra nie poniesie żadnej odpowiedzialności. Jak ta sprawa potoczy się dalej zależy tylko i wyłącznie od poszkodowanego. Rozumiem, że siostra wyjaśniła ci, dlaczego tu trafiła.
-Nie miała jeszcze okazji, ale na pewno zrobi to za chwilę. Już ja się nią zajmę. - mimo że policjant uznał to za całkowicie normalne zdanie, ja zadrżałam na jego dźwięk. Co on chciał przez to powiedzieć?
Mężczyzna, ubrany w ciemny mundur odszedł długim korytarzem, w kierunku drugiej części budynku, zostawiając mnie, Justina i Matt'a samych.
-Posłuchaj mnie dobrze, dzieciaku... - zaczał szatyn, stając centralnie przed blondynem i zaciskając pięści na jego koszulce. Jeszcze raz się do niej zbliżysz, a uszkodzę ci tę twoją słodką buźkę, rozumiemy się?
-Mam się ciebie bać? - wiedziałam, że Matt nie zrezygnuje tak łatwo ze sprzeczki z Justinem. To nie w jego stylu.
-Tak, dokładnie.
-Wybacz, ale nie przestraszysz mnie marnymi groźbami. Nie mam zamiaru trzymać się z dala od Cindy. Nigdy nie wiadomo, co możesz jej zrobić. Jesteś nienormalny, powinieneś się leczyć! To dziewczyna, wiesz? Dziewczyna, a nie worek treningowy! - mimo że się bałam, w głębi serca cieszyłam się, że on, chłopak, który praktycznie wcale mnie nie zna, wstawił się za mną, ryzykując przy tym chwilową utratą zdrowia. W końcu, nie wiadomo, jak na jego słowa zareaguje Justin.
Mój chłopak jedynie spojrzał na niego z kpiną, po czym gwałtownie złapał mnie za rękę i ścisnął ją mocno, sprawiając, że jęknęłam w myślach. Możliwe nawet, że cichy dźwięk wyleciał z moich ust, ponieważ na ustach szatyna pojawił się cień uśmiechu. Czy krzywdzenie mnie sprawiało mu przyjemność?
-Chodź, siostrzyczko. - wysyczał, celowo podkreślając ostatnie słowo.
Zapłakałam cicho, jednak udałam się razem z nim w stronę wyjścia z komisariatu. Bałam się tego, co może nastąpić, kiedy zostaniemy sami, ale wiedziałam, że jeśli będę silna, przetrwam wszystko. Najgorsze wyzwiska, a nawet fakt, że po raz kolejny może mnie uderzyć. Chciałam przejść przez to wszystko, żeby w końcu nad naszym związkiem zaświeciło słońce. Miałam dość kłótni i krzyków i najnormalniej w świecie brakowało mi czułości. Teraz widzę, że relacje moje i Justina były znacznie lepsze, kiedy nie byliśmy parą. Mogłam z nim na spokojnie porozmawiać, wypłakać się w ramię czy pocałować. Teraz bałam się nawet odezwać, ponieważ nie wiedziałam, jak na to zareaguje.
Gdy wsiedliśmy do jego samochodu, oczywiście nie zamieniając ze sobą ani jednego słowa, spodziewałam się, że mimo złości, Justin zapyta, dlaczego trafiłam na policję. Nie zrobił tego. Nie zrobił nic. Jedynie odpalił silnik i wjechał na drogę, wyciagając ze skrytki paczkę papierosów. Kiedy wsunął jednego do ust i podpalił koniec zapalniczką, zaciągnął się głęboko, swobodnie wypuszczając dym z ust.
-Możesz teraz nie palić? - spytałam cichym i drżącym głosem. - Albo przynajmniej otwórz okno. - dodałam, nieco głośniej. Justin dobrze wiedział, jak nie znaoszę papierosów. Mimo to, musiał zrobić mi na złość i wręcz dusić mnie tym okropnym dymem.
Chłopak zaśmiał się pod nosem, po czym zaciągnął się odpalonym papierosem po raz kolejny i wypuścił dym prosto w moją twarz, utrzymując na ustach chamski uśmieszkek.
-Nie ma za co, skarbie. - całe zdanie brzmiało cholernie złośliwie, jednak ostatnie słowo celowo podkreślił i wysyczał je, przez zaciśnięte zęby. - A ty, słoneczko, dobrze bawiłaś się z tym chłoptasiem? Słyszałem, że podobało ci się, jak cię pocieszał, prawda? - trzymając jedną ręką kierownicę, drugą ułożył na moim kolanie i zaczął nią sunąć coraz wyżej, po moim udzie, aż dotarł do materiału krótkich spodenek.
-O czym ty mówisz? - wychlipałam przez łzy. Tak, przez łzy. Mogłam wytrzymać wszystko, ale nie taki ton głosu, ponieważ w ten sposób zwracał się do mnie prawie każdy mężczyzna, którego przyprowadzał Zayn. To bolało...
-Jeden z moich kumpli powiedział mi, że przez cały czas przytulałaś się do niego, to prawda? - cały czas błądził dłonią po mojej skórze. Dobrze wiedział, jak mnie przestraszyć. Wiedział o tym doskonale i również doskonale z tego korzystał.
-Tak, przytuliłam się do niego, ale to nie jest zbrodnia, Justin. Matt jest moim kolegą. Tylko kolegą, a teraz akurat był przy mnie, kiedy potrzebowałam kogoś. - wolałam powiedzieć całą prawdę, niż później modlić się, aby Justin o niczym się nie dowiedział. Z resztą, nie uważałam tego za coś niedozwolonego. Nie miałabym pretensji do Justina, gdyby przytulił się do innej dziewczyny i tego samego oczekuję od niego. Czy musi być o wszystko, o każde spojrzenie, tak chorobliwie zazdrosny? - Nie masz zamiaru nic powiedzieć? Po raz kolejny będziemy tak milczeć? Wiesz, Justin, mam tego dość! Zanim zaczęliśmy być razem, potrafiliśmy normalnie rozmawiać. Potrafiliśmy się przytulać, potrafiliśmy się całować, potrafiliśmy się kochać i uniknąć tych wszystkich krzyków i kłótni. Co się z nami stało? Może nie powinniśmy być razem, skoro nie potrafimy się dogadać? - po moich słowach, w samochodzie zapanowała niezręczna cisza. Ja czekałam na reakcję Justina, natomiast on przetrawiał w głowie moje słowa.
-Nie zerwiesz ze mną, Cindy. - odparł powoli, nie odrywając wzroku od przedniej szyby.
-I nie chcę, Justin, ale jeśli nasz związek ma dalej tak wyglądać, to... To ja nie chcę z tobą być. - to wypłynęło ze mnie tak niespodziewanie. W jednej chwili, zauważając, że właśnie dojechaliśmy, a Justin zatrzymał się na podjeździe, otworzyłam drzwi nod strony pasażera i wybiegłam z samochodu, ignorując krzyki Justina. Wpadłam do domu i ściągnęłam w przedpokoju buty.
Sama nie wiedziałam, dlaczego zaczęłam uciekać. Aż tak bałam się człowieka, którego kochałam, ponad własne życie?
-Cześć, ślicznotko. - podskoczyłam nagle, kiedy do moich uszu doszedł niski, lekko zachrypnięty głos jakiegoś mężczyzny. Spojrzałam w stronę salonu, a moim oczom ukazali się kumple Justina, siedzący na kanapie. Zignorowałam ich jednak, ponieważ chciałam jak najszybcie znaleźć się w swoim pokoju. Najbardziej bolało mnie to, że tak bałam się prawdy. Powiedziałam mu to, co myślę, prosto w twarz, a teraz uciekam. To nie jest normalne.
-Cindy! - po raz kolejny podskoczyłam, kiedy zorientowałam się, że Justin wszedł do domu. Ze łzami w oczach weszłam schodami na górę. Do miejsca, w którym, mimo wszystko, czułam się najbardziej bezpiecznie.
-Zostaw mnie. - wychlipałam, kiedy, chcąc zamknąć drzwi, napotkałam opór ze strony umięśnionego ciała Justina.
-Chyba musimy porozmawiać. - warknął, popychając drzwi i z łatwością wchodząc do środka. No tak, czy moje zdanie liczyło się w tym domu chociaż jeden, jedyny raz?
-Chciałam z tobą porozmawiać już wcześniej, ale wtedy ignorowałeś mnie i traktowałeś jak powietrze, a teraz, kiedy chcę odpocząć, ponieważ mam dość wszystkich i wszystkiego, tobie zachciało sie rozmawiać?
-Tak, dokładnie tak. - moje łzy nie działały na niego uspokajająco, ponieważ w jednej chwili popchnął mnie na ścianę. Znowu się bałam i znowu przez niego. Kurwa, mam tego dosyć! - Co ty sobie wyobrażasz? Jesteś ze mną, a to znaczy, że jesteś moją własnością i...
-Właśnie, Justin! O to mi chodzi! Nie traktujesz mnie, jak dziewczynę, jak osobę, którą podobno kochasz. Traktujesz mnie jak przedmiot! Jak popychadło, które wiecznie musi znosić twoje zmiany nastrojów! Zachowujesz się jak zwykły skurwiel, a to ja za każdym razem stawałam w twojej obronie, jeszcze wtedy, kiedy żył Austin. Zobacz, jak mi się teraz odpłacasz! - kiedy jestem wściekła i smutna jednocześnie, nie kontroluję swoich słów i wiele już razy zdążyłam tego pożałować.
Teraz też miało tak być. Oczy Justina pociemniały, a on oderwał jedną rękę od ściany. Wiedziałam, co chce zrobić. Wiedziałam, że po raz kolejny planował zostawić ślad na moim policzku.
Bolała mnie myśl o tym? Tak. Czy się bałam? Już nie.
Nie mialam zamiaru po raz kolejny do tego dopuścić, ponieważ w głębi serca WIEDZIAŁAM, że Justin jest dobrym człowiekiem. Ułożyłam więc dłonie na jego policzkach i stanęłam na palcach, a następnie, można powiedzieć, że agresywnie, wpiłam się w jego usta. Tak długo czekałam, aby on znów mnie pocałował. Jak widać, nie doczekałam się tego i sama musiałam przejąć inicjatywę. Przez pierwsze chwile Justin nie odwzajemnił pocałunku, jednak opuścił rękę. Wystarczyło parę sekund, w których pieściłam swoimi wargami jego, aby zaczął ze mną współpracować. Zsunął dłonie w dół, po moim ciele, aby zatrzymać je w dole ud. Z łatwością uniósł moje ciało na wysokość swoich bioder, więc owinęłam go dookoła nogami, pogłębiając pocałunek.
-Tego mi brakowało, Justin. - wyszeptałam, kiedy oderwałam swoje usta od jego, zyskując przy tym jęk niezadowolenia z jego strony. - Właśnie tego... - dodałam, po czym schowałam twarz w zagłębieniu jego szyi i najzwyczajniej w świecie przytuliłam się do niego.
Dla kogoś, kto patrzyłby na tę sytuację z boku, nasz pocałunek wydawałby się zupełnie normalny. Dla mnie był on nadzieją. Nadzieją na lepsze jutro...

***

Trzymając dłonie, schowane w tylnych kieszeniach krótkich, jeansowych spodenek, przemierzałam szpitalny korytarz. Chłopak, który z mojej winy stracił w szkole przytomność, w dalszym ciągu przebywał na obserwacji w szpitalu. Postanowiłam więc przyjść tutaj, do niego, i przeprosić go za to, co między nami zaszło. Nie chciałam mieć problemów z policją, a, jak to powiedział jeden z oficerów, to, czy sprawa zostanie zgłoszona do sądu, czy też nie, zależy tylko i wyłącznie od poszkodowanego.
Jeśli chodzi o Justina, rozmawialiśmy dzisiaj prawie godzinę i, przynajmniej mam taką nadzieję, wyjaśniliśmy sobie wszystko. Ostatnie nieporozumienia bardzo nas od siebie oddaliły. Nie poznowałam go i chciałam, aby wrócił mój stary Justin, w którym, cóż, zakochałam się do szaleństwa.
Biorąc głęboki oddech, stanęłam wreszcie przed drzwiami do jednej z sal szpitalnych. Zapukałam cicho, po czym weszłam do środka. Na łóżku, jedynym zresztą w tym pomieszczeniu, leżał dobrze zbudowany brunet, trzymający w rękach komórkę. 
-Umm, cześć. - zaczęłam nieśmiało. Całkowicie nie znałam tego chłopaka, dlatego ciężko będzie mi z nim rozmawiać.
Brunet uniósł wzrok znad ekranu komórki i spojrzał na mnie. Bez słowa wskazał krzesło, stojące obok łóżka, więc usiadłam na nim, układając obie ręce na kolanach. - Chciałam cię przeprosić za to, co zaszło w szkole. Nie panowałam nad sobą, przepraszam. - mówiąc to, ani przez chwilę nie patrzyłam mu w oczy. Było mi głupio i wstydziłam się za swoje zachowanie. - Po prostu to, co powiedziałeś... zabolało mnie, ponieważ po części miałeś rację.
-Więc ja też przepraszam, czasem zachowuję się ja debil, ale co zrobisz. - westchnął, przeczesując palcami włosy. - Nic nie zrobisz. - wyczułam w jego głosie skruchę. I przez to zaśmiałam się cicho.
-Na pewno nic ci się nie stało? Nie zamierzałam tego. Nie chciałam zrobić ci przecież krzywdy.
-Jest w porządku, nic mnie nie boli, no, może z wyjątkiem nosa. - uśmiechnął się, wskazując na lekko zaczerwienioną część na swojej twarzy. - Tak poza tym, jestem Danny. - wyciągnął w moim kierunku dłoń, więc uścisnęłam ją nieśmiało.
-Cindy. - odparłam. - Jeszcze raz cię za to przepraszam. Chyba bym oszalała, gdyby stało ci się coś poważniejszego. - ponownie się skrzywiłam, nawet tego nie kontrolując. - Ja będę się już zbierać.
-W takim razie przeprosiny przyjęte. Mam nadzieję, że moje też. I dzięki za wizytę. - uśmiechnęłam się do niego lekko, a następnie wstałam z krzesła i wyszłam z sali.
Byłam szczęśliwa, że udało mi się wszystko pokojowo załatwić. Wiedziałam teraz, że Danny nie pójdzie na policję i nie złoży obciążających mnie zeznań. Właściwie, okazał się nawet całkiem sympatycznym chłopakiem. Szkoda tylko, że w ten sposób zaczęła się nasza znajomość.
Wyszłam ze szpitala i przymrużyłam oczy, przez słońce, które silnie świeciło prosto na moją twarz. Postanowiłam wracać prosto do domu, nie miałam ochoty na spacery. Poza tym, chciałam spędzić więcej czasu z Justinem, teraz, kiedy wreszcie wszystko miedzy nami zaczęło się dobrze układać. I miałam nadzieję, że będzie to trwało jeszcze przez długi czas.
Weszłam w jedną z bocznych uliczek, prowadzących na nasze osiedle. Wyjęłam z kieszeni komórkę oraz słuchawki i podłączyłam je. Następnie włożyłam do uszu i puściłam jedną ze swoich ulubionych piosenek. Zanim jednak zdążyłam ponownie schować telefon do kurtki, poczułam przy ustach wilgotny materiał. Byłam jednocześnie zaskoczona, jak i przerażona, kiedy powoli zaczynałam tracić przytomność. Kiedy ktoś odsunął materiał od mojej twarzy, opadłam na ziemię. Jedyne co pamiętam, to spodnie, koloru czarnego i... damskie perfumy.

~*~

A więc tak, chciałam Wam powiedzieć, że POWOLI opowiadanie dobiega końca, nie chcę tego przeciągać. Wyjeżdżam na dwa tygodnie 14 sierpnia i do tego czasu opublikuję prawie wszystkie rozdziały (których oczywiście jeszcze nie mam napisanych). Po wyjeździe zostaną bodajże jeszcze tylko dwa rozdziały i epilog. Teraz rozdziały będą co trzy/cztery dni.
Natomiast zaraz po powrocie, czyli 28/29 sierpnia zacznę piblikować dwa nowe opowiadania! O tym jeszcze wspomnę nie raz ;*
ask.fm/Paulaaa962

sobota, 19 lipca 2014

Rozdział 34...

Powoli i z trudem zaczęłam unosić powieki. W sypialni było przeraźliwie jasno, przez to, że poprzedniego wieczoru żadne z nas nie zasłoniło zasłon. Był w tym jednak plus. Dzięki promieniom słonecznym mogłam się obudzić. Nie wiem, ile jeszcze bym spała, gdyby nie światło.
Ziewnęłam cicho i przyłożyłam jedną dłoń do ust, aby lekko zagłuszyć ten codzienny, poranny rytuał. Odwróciłam się na lewy bok, gdzie koło mnie leżał ten cholernie ważny dla mnie mężczyzna. Nie spał. Leżał na plecach, z rękoma ułożonymi pod głową, i wpatrywał się w sufit. Wiedział również, że i ja nie śpię, jednak się nie odezwał. Zdążyłam zauważyć, że Justin rzadko cokolwiek mówił. Z jednej strony, lubiłam to w nim. Cisza w jego otoczeniu była przyjemna, a nie krępująca. Ja również nie miałam zamiaru nic mówić. Tak, jak teraz, było dobrze. Nie trzeba było niczego zmieniać. Zdecydowałam się jedynie unieść lekko swoje ciało i ułożyć głowę na klatce piersiowej szatyna. Następnie objęłam go w pasie i przytuliłam lekko. Chłopak, po paru chwilach, ułożył dłoń w dole moich pleców i zaczął je gładzić, przez cienki materiał koszulki.
-Nie chcę się z tobą kłócić. - cisza była przyjemna, ale tylko przez pewien czas. Po dziesięciu minutach leżenia, musiałam się w końcu odezwać.
-Nie dawaj mi powodów, to nie będziemy się kłócić. - odparł, całkowicie obojętnym tonem, jakby cała ta sprawa nie dotyczyła jego, tylko kogoś całkowicie obcego.
-Nie daję ci powodów, Justin. To ty wymyślasz niestworzone historie i dla ciebie każde wyjście, gdziekolwiek, jest później powodem do kłótni. A ja nienawidzę się z tobą kłócić. Nie cierpię, kiedy na mnie krzyczysz i tak samo nie lubię, kiedy milczysz i kompletnie mnie ignorujesz. To boli, wiesz? - łamiącym się głosem, wyrzuciłam z siebie wszystko, co już wczoraj chciałam powiedzieć. Oczywiście, nie patrzyłam mu w oczy. Wtedy nie dałabym rady. Jestem jeszcze zbyt słaba.
-Posłuchaj mnie, mała. - mruknął, zsuwając mnie z siebie i zawisając nad moim ciałem. Serduszko automatycznie zaczęło mi bić odrobinę szybciej. I, choćbym bardzo tego chciała, nic z tym nie zrobię. - Jesteś teraz moja. Należysz do mnie, rozumiesz? - mimo że nie był zły, co widziałam w jego oczach, jego ton był ostry i nie potrafiłam mu się sprzeciwić. Zamiast tego, po prostu milczałam. Co innego mogłam zrobić? - Cindy, spytałem, czy mnie rozumiesz. Jesteś moja i żaden inny facet nie ma prawa choćby spojrzeć na ciebie w ten sposób.
-Justin, co ja mam do tego, jak patrzą na mnie inni? Przecież ja nie potrafię tego kontrolować i nie możesz mieć do mnie o to pretensji.
-Mogę, kotku. Wszystko mogę. A ty masz na to wpływ. Twój sposób poruszania i gesty bardzo dużo potrafią zdziałać. A wiesz, jak to mówią... - wtedy ściszył głos do szeptu i nachylił się nad moim uchem. - Dziwką masz być tylko dla mnie i tylko w nocy. - musnął moją szyję wargami, po czym zsunął się ze mnie i wstał z łóżka, chwytając w drodze szare dresy i zakładając je na siebie. Następnie wyszedł z pokoju, zupełnie nie przejmując się tym, że siedziałam na środku łóżka, z szeroko otwartymi ustami z niedowierzania.
-Jak mogłeś? - wyszeptałam do siebie, ze łzami w oczach. - Jak mogłeś powiedzieć mi coś takiego? Nie wierzę... - załkałam cicho. Nie wysiliłam się nawet, aby otrzeć z oczu łzy. Niby po co? Chciałam, aby on zobaczył, że zranił mnie swoimi słowami. Jak mógł nazwać mnie dziwką? - Kurwa, jak mogłeś!? - krzyknęłam, jednak szeptem, ponieważ nie chciałam, aby Justin tu wrócił. Cholera, nie chciałam widzieć jego mordy ani po raz kolejny słyszec jego głosu, który ponownie może mnie zranić.
Również wstałam z łóżka i, mimo wszystko, postanowiłam zejść na dół, gdzie prawdopodobnie udał się Justin. To prawda, jeszcze przed chwilą nie chciałam go widzieć. Teraz miałam to w dupie. Już wszystko miałam w dupie. Wszystko i wszystkich.
Kiedy weszłam do salonu i wyminęłam Justina, siedzącego na kanapie, uniósł głową i powędrował wzrokiem za moją postacią. Całkowicie to zignorowałam i poszłam dalej, do kuchni, aby zrobić sobie śniadanie.
-Mała, obrazilaś się na mnie? - w jednej chwili poczułam na szyi jego oddech. Nie zamierzałam odpowiedzieć, więc kontynuowałam swoje dotychczasowe zajęcie, którym było wyjmowanie z szafek produktów na naleśniki. - Mówię do ciebie. - warknął, łapiąc mnie za łokieć i obracając przodem do siebie, jednocześnie dociskając moje ciało do blatu kuchannego.
-Dziwisz się!? - chociaż się starałam, nie potrafiłam nie podnosić głosu. - Nazwałeś mnie dziwką, Justin. Dziwką!
-Kicia... - przewrócił oczami, ustawiając się pomiędzy moimi nogami. - Naprawdę obrażasz się o takie gówno? Przecież wiesz, że to był żart.
-Żart!? Kurwa, gdyby ciebie przez kilka miesięcy ktoś traktował jak dziwkę, nie uważałbyś tego, jako ŻART. - podkreśliłam ostatnie słowo, które najbardziej mną wstrząsnęło. On naprawdę był w stanie z czegoś takiego żartować, wiedząc, przez co przeszłam?
-Nie podnoś na mnie głosu, suko. - syknął, łapiąc w dłonie moje nadgarstki. Starałam się je wyrwać, ale jego siła kilkukrotnie przewyższała moją.
-Najpierw dziwko, teraz suko, a jesteśmy razem zaledwie od wczoraj. Jaki ty masz, kurwa, problem!? - wrzasnęłam mu prosto w twarz. Miałam serdecznie dosyć słuchania wyzwisk. Dosyć!
Szybko jednak tego pożałowałam, gdy poczułam pieczenie na policzku i ujrzałam gniew w oczach Justina. Taki prawdziwy gniew, który spowodował dreszcz, przechodzący wzdłuż mojego kręgosłupa.
-I na dodatek jeszcze mnie bijesz. Zajebiście. - mruknęłam, a następnie zdążyłam odepchnąć go od siebie i uciec na górę, zanim wybuchnęłam głośnym płaczem, rzucając się na łóżko i przytulając twarz do różowej poduszki.

***

-Cindy! - gdy przeszłam kilka kroków po szkolny korytarzu, usłyszałam za plecami znany głos. Odwróciłam się więc, stając twarzą w twarz z Matt'em - chłopakiem, z którym Justin KATEGORYCZNIE zabronił mi się spotykać. Miałam zamiar go posłuchać? Absolutnie nie.
-Hej. - uśmiechnęłam się delikatnie, kiedy przytulił mnie od boku. - Co słychać? - dodałam, ruszając razem z nim korytarzem.
-Jakoś leci, tylko... - zmarszczył brwi i ułożył dłoń pod moją brodą, obracając ją w swoją stronę. - Kto ci to zrobił?
-To nie ważne, nie chcę o tym mówić. - mruknęłam, trochę zbyt gwałtownie wyrywając głowę z jego uścisku.
-To Bieber ci to zrobił. On cię uderzył, prawda? - jak zwykle, nie potrafiłam ukryć swoich słabości, a jedna łza spłynęła po moim policzku. - Nie płacz, proszę cię, nie płacz, ponieważ sama wybrałaś życie z... nim.
-Skąd miałam wiedzieć, że kolejny raz mnie uderzy? Skąd miałam to wiedzieć? Już raz to zrobił, ale to było dawno, a ja nie chcę patrzeć w przeszłość i tyle. Wiesz, chciałam zacząć wszystko od nowa. Bez tej cholernej przemocy, bez bólu i cierpienia, bo... - przerwałam nagle, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że o mały włos nie wyśpiewałabym Matt'owi wszystkiego, co przytrafiło mi się w moim krótkim, ale jakże beznadziejnym życiu.
-Dokończ to, co chciałaś powiedzieć. - powiedział, dość ostro, jednak cieszyłam się, że przyjął taki ton. Nie potrzebowałam kolejnego rozczulania się i litości. I tak nigdy, nic nie wróci do normalności.
-Może innym razem. - wymamrotałam szybko, po czym przyspieszyłam, aby jak najszybciej dotrzeć do właściwej klasy.
Mimo że była jeszcze przerwa, weszłam do pomieszczenia i zajęłam miejsce w ostatniej ławce. Położyłam na blacie zeszyt i długopis, po czym splotłam palce i zaczęłam wpatrywać się w nie.
-On nie da ci spokoju, Cindy. - nie zauważyłam nawet, kiedy, Matt odsunął krzesło obok mnie i usiadł na nim.
-Przepraszam, ale nie pytałam cię, ani o zdanie, ani o radę. Poradzę sobie sama. - nawet na niego nie spojrzałam. Nie miałam ochoty. Nie lubiłam, kiedy ktoś wtrącał się w moje życie. I, mimo że ufałam mu w pewien sposób, nie chciałam o wszystkim opowiadać, a już na pewno nie tutaj.
-Ale ja chcę ci pomóc. Czy to tak trudno zrozumieć? Widzę, że coś jest nie tak, a to, że mieszkasz z Bieberem, sama, na pewno nie jest dla ciebnie bezpieczne. Ty nie wiesz, co on ci może zrobić. Nie wiesz... - chciał dalej mnie pouczać, lecz ja nie miałam zamiaru tego słuchać, dlatego wstałam i usiadłam parę ławek dalej. Nie chciałam być blisko niego. A wiecie, dlaczego? Po prostu bałam się, że ma rację, a ja nie mogłam tego do siebie dopuścić.
Już po chwili do klasy wszedł nauczyciel, a za nim inni uczniowie, w tym grupa kilku chłopaków, którzy rozmawiali i śmiali się głośno. Kiedy jeden z nich spojrzał na mnie, na jego ustach zakwitł kpiący uśmieszek.
-Zobaczcie, jakiego ma pięknego siniaka na buźce! - krzyknął, a ja automatycznie spuściłam głowę i zasłoniłam twarz włosami.
-Pewnie chłopak ją tak urządził, bo była za słaba w łóżku. - drugi z nich parsknął śmiechem, a mi momentalnie zrobiło się słabo. I nie wiem dokładnie, dlaczego. Czy przez to, że poczułam wstyd, czy przez to, że po części miał rację. Uderzył mnie chłopak, którego kochałam i którego darzyłam największym zaufaniem.
-Pożałujesz, że w ogóle otworzyłeś swoją pieprzoną mordę. - nim zdążyłam się zorientować, Matt z imepetem odsunął szkolne krzesło i wstał, ruszając w kierunku tego chłopaka. Zaskoczona, przyłożyłam dłonie do ust, w momencie, w którym zamachnął się i uderzył bruneta w szczękę.
-Przestańcie! - jak oparzona, zerwałam się z miejsca i podbiegłam do nich, chociaż dzieliła nas naprawdę mała odległość. - Powiedziałam dość! - powtórzyłam, gdy chłopak przygotowywał się aby oddać cios. Stanęłam między nimi i, pomimo strachu, próbowałam rozdzielić. Matt najwyraźniej zobaczył moją determinację, ponieważ odpuścił, czym spowodował usmiech ulgi na moich ustach i kpiący uśmiech na ustach tego idioty.
-Pochwal się, ślicznotko, czy to Bieber tak ci przyjebał? Nie spełniłaś jego łóżkowych fantazji? - podszedł do mnie od tyłu i wyszeptał do ucha, jednak na tyle głośno, aby mogli go usłyszeć jego kumple. Wszyscy za mną parsknęli śmiechem, a ja byłam bliska placzu. Kurwa, znowu.
I wtedy już nie wytrzymałam. Miałam dość tych pieprzonych pomowień i szeptów za plecami. Czasem, a własciwie dość często, miałam wrażenie, że wszyscy wokół znają moją przeszłość i wszystkie wydarzenia, zawarte w niej. I to bolało najbardziej. Strach przed tym, co wiedzą inni, a czego, dzięki Bogu, nie wiedzą. Okropne uczucie.
W jednej chwili uderzyłam chłopaka pięścią w nos, przez co zachwiał się lekko. Usłyszałam charakterystyczny dźwięk łamania kości. O to mi chodziło. Nie przestałam jednak na tym. Widząc, że jeszcze dobrze nie odzyskał równowagi, popchnęłam go, sprawiając, że zaczął lecieć do tyłu. W drodze do spotkanie z podłogą, uderzył głową o kant ławki, a kiedy upadł na posadzkę, jego powieki opadły. Z rozciętej głowy zaczęła wypływać krew, która natomiast zmroziła krew w moich żyłach.
Co ja najlepszego zrobiłam...?
Nie ruszał się. Nie poruszał rękoma, nogami, nawet jego powieki nie drgnęły i nic nie wskazywało na to, aby w najbliższym czasie miało się to zmienić.
W jednej chwili, ze smutnej i zdenerwowanej, zmieniłam się w przerażoną, a łzy bólu wewnętrznego zastąpiły łzy niepewności. Co, jeśli on nie żyje? Co jeśli zabiłam człowieka? Przecież on na to nie zasłużył. Może, gdyby znał moją historię i znał mnie, nie żartowałby w ten sposób. Kurwa, co ja najlepszego zrobiłam!?
-Ja... - starałam się wydusić z siebie chociaż jedno słowo, upadając przy brunecie na kolana. - Ja nie chciałam, obiecuję, nie chciałam nic mu zrobić. Ja... Ja... - kiedy ja plątałam się w slowach, nauczyciel zadzwonił na pogotowie, a kumple chłopaka próbowali go obudzić. Nie widziałam prawie nic, przez łzy, które litrami wypływały z moich oczu. I były to inne łzy. Paliły moje policzki dużo bardziej, niż wszystkie inne, których doświadczałam.
-Mała, chodź... - poczułam duże dłonie, które umiejscowiły się na mojej talii i uniosły mnie lekko, abym mogła stanąc na nogach. Co prawda, uginały się, dlatego musiałam przytrzymać się Matt'a, aby ponownie nie spotkać się z podłożem.
-Co ja mam zrobić? Proszę, pomóż mi... - wychlipałam w jego koszulkę, nie kontrolując siebie w tym momencie. I nie pomyślałam również o tym, że gdyby Justin jedynie zobaczył, że przytuliłam się do blondyna, byłby w stanie mnie, kurwa, zabić.
-Nie możesz tutaj zostać. Dicket wezwał policję. - wyszeptał mi dyskretnie do ucha. Kiedy usłyszałam ostatnie słowo, spięłam każdy mięsień w swoim ciele i zaczęłam się lekko trząść. I teraz nie potrzebowałam już oparcia fizycznego, w postaci Matt'a. Stałam tak twardo na ziemi, że momentami miałam wrażenie, jakby moje stopy wbiły się w beton, a ja nie mogłam ich z tamtąd podnieść, mimo najszczerszych chęci. - Chodź. - dodał, łapiąc moją dłoń w swoją. Szarpnął mną lekko w kierunku wyjścia z klasy, a kiedy zobaczył, że moja świadomość wróciła, równocześnie zaczęliśmy biec.
-Matt, ja nie chcę iść siedzieć. Ja nie chciałam tego zrobić. Nie chciałam. Po prostu nie mogłam już wytrzymać. Ja...
-Przestań się tłumaczyć i chodź. Przecież wiem, że nie tego chciałaś. - otrzeźwił mnie ton jego głosu i dziękowałam w myślach, że nie pieprzył się teraz ze mną, tylko postawił sprawę jasno.
-Gdzie wy się wybieracie? - z końca korytarza doszedł do nas głos dyrektora, więc zatrzymaliśmy się przed samymi drzwiami wyjściowymi. - Nie tak szybko, zaraz przyjedzie policja. - dodał, jednak Matt zignorował jego słowa i złapał za klamkę, naciskając ją. Chciałam pójść zaraz za nim, lecz przed nami pojawiło się trzech policjantów, ubranych w czarne mundury.
-Już po mnie. - wychlipałam.
Następnie, wszystko działo się już w przyspieszonym tempie. Dyrektor wskazał nas, jak sprawców, więc dwóch mężczyzn złapało nas za ramiona. Blondyn starał się wyrwać i wdał się w kłótnię z oficerami. A ja? Ja stałam tam i wpatrywałam się w podłogę, na którą skapywały moje łzy, ciężkie, niczym grochy.  Nie podniosłam głowy, kiedy wyprowadzali nas ze szkoły. Nie zrobiłam również nic, kiedy wsadzali nas do osobnych samochodów policyjnych, zaparkowanych przed szkołą. Nic...

***Oczami Justina***

Jestem typem człowieka, który nienawidzi niepodporządkowania. Dlatego jeśli widzę Cindy, która wysyła słodkie uśmieszki do każdego chłopaka, staję się nienormalnie wkurwiony. Ale mam do tego prawo. Mam, ponieważ ona jest tylko i wyłącznie moja. I żaden inny skurwysyn nie ma prawa nawet na nią spojrzeć.
-Która godzina? - spytałem jednego z kumpli, siedzącego na przeciwko mnie, na kanapie.
-Zbliża się szesnasta. - odparł, dopijając do końca swoje piwo. - A co? Kontrolujesz swoją suczkę? - parsknął śmiechem, chociaż mi wcale do śmiechu nie było. Prawda była taka, że byłem człowiekiem z niewielkim poczuciem humoru i mało co doprowadzało mnie do śmiechu. Zwłaszcza teraz, kiedy żyłem ze świadomością, że moja dziewczyna, moja własność, może mnie zdradzić. Jednak samotne osoby nie mają takich problemów. Eh, miłość...
-Muszę. - mruknąłem, co prawda niechętnie, ze względu na to, że Mike, bo tak miał na imię jeden z moich kumpli, poruszył drażliwy temat, dotyczący Cindy. - Ale byłbym wdzięczny, gdybyś nie wpieprzał się w nasze życie i zajął się swoim tyłkiem. - dodałem po chwili, aby sprytnie i dyskretnie zmienić temat.
-Kochanie, nie denerwuj się tak, przecież twoje życie jest również moim życiem. - zakpił, unosząc toast, tym razem kieliszkiem, po brzegi wypełnionym wódką.
-Tak, zdążyłem zauważyć przez wiele ostatnich lat. - umyślnie przeciągnąłem trzy ostatnie słowa, aby jednak wprowadzić w moją wypowiedź odrobinę humoru.
Wtedy właśnie drzwi wejściowe otworzyły się dość gwałtownie, jednak nie tak, aby w jakiś sposób nas przestraszyć. Kroki, ciężkie i głośne, zaczęły zbliżać się do salonu, aż w końcu przyniosły ze sobą postawną postać Dylan'a.
-Wy tu sobie gadu - gadu, a inny Ci w tym czasie laleczkę kradnie. - zachichotał, opadając obok mnie na kanapę. To miał być żart. Żart, który spowodował spięcie wszystkich mięśni w moim ciele.
-O czym ty mówisz? - warknąłem, pocierając dłonie o kolana i, prawdę mówiąc, nieświadomie zwijając palce w pięści.
-Przed chwilą byłem na policji załatwić drobne sprawy. Spotkałem tam tę twoją ślicznotkę, w towarzystwie jakiegoś chłoptasia. Chyba są ze sobą blisko, cały czas się przytulali. - wyjął z kieszeni paczkę papierosów i wyciągnął z niej pojedynczą sztukę. - Tak swoją drogą, niezłe ziółko z tej twojej dziewczyny. Jej braciszek był chyba grzeczniejszy, a na pewno w jej wieku. Dzisiaj, zamiast ze szkoły, będziesz odbierał ją z komisariatu. - mówił i wymieniał swoje uwagi, jak i chamskie oraz zboczone komentarze, dotyczące mojego dzieciaka, inaczej mówiąc Cindy, natomiast ja zatrzymałem się w momencie, w którym Dylan wypowiedział to jedno, znaczące zdanie.
"Chyba są ze sobą blisko, cały czas się przytulali."
"Chyba są ze sobą blisko, cały czas się przytulali."
"Chyba są ze sobą blisko, cały czas się przytulali"
-Ona jest, kurwa, moja. - warknąłem, z agresją w głosie, gwałtownie podnosząc się z kanapy. - I żaden pierdolony facet nie ma prawa jej dotykać...

~*~

Liczyliście na słodki moment, między Cindy, a Justinem? Lubicie słodkie i wzruszające momenty? Przepraszam, to nie tutaj...
Ps. Chciałam Was serdecznie zaprosić na zajebiste opowiadanie :)
http://my-story-new-hogwart.blogspot.com