poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 40...

***Oczami Justina***

Byłem tak wściekły, jak jeszcze nigdy. Myśl, że mógłbym zostać ojcem sprawiała, iż robiło mi się po prostu słabo. Nie lubiłem dzieci i nie potrzebowałem do szczęścia żadnego, pieprzonego bachora, który tylko zaburzyłby mój porządek w życiu. Dziecko oznacza odpowiedzialność,  na jaką mnie nie było stać. Nie chciałem nawet postarać się zmienić. Poza tym, to wszystko jej wina. Ta cała wpadka wynikła przez to, że Cindy jest tak tępa, że nie pamięta nawet o jebanych tabletkach antykoncepcyjnych. Czy to naprawdę tak dużo? Zbyt wiele dla niej?
Kiedy moje emocje odrobinę opadły, spojrzałem w dół. Na podłodze leżała drobna postać Cindy. Dziewczyna była nieprzytomna. Zakląłem pod nosem, nie wiedząc, co mam teraz zrobić. Ale czy to moja wina, że była tak nieodpowiedzialna? Zacząłem się nawet zastanawiać, czy nie zaszła w ciążę specjalnie, aby nakłonić mnie do zmiany. Musiałaby być cholernie głupia, jeszcze głupsza, niż taka, za jaką ją uważam, aby zrobić coś takiego.
-Cindy... - mruknąłem, kucając obok niej i potrząsając jej ramieniem. Szatynka jednak nie zareagowała. Jeszcze przez kilka minut starałem się ją wybudzić, lecz bezskutecznie. Wtedy wyjąłem z kieszeni telefon i wybrałem numer na pogotowie.
-Tak, słucham? - w słuchawce rozbrzmiał głos kobiety, w średnim wieku.
-Moja dziewczyna jest nieprzytomna, spadła ze schodów. - skłamałem. Nie mogłem przecież powiedzieć, że tak dotkliwie ją pobiłem. Mimo iż mnie wkurwiała, cóż, kochałem ją. Owszem, nie okazywałem tego, lecz w mojej klatce piersiowej biło jeszcze serce. - Dodam jeszcze, że jest w ciąży. - mruknąłem przez zaciśnięte gardło. Nie potrafiłem normalnie wymówić tego słowa. Mam po prostu wstręt do dzieci.
Po podaniu najważniejszych informacji o stanie zdrowia Cindy, podałem kobiecie imię, nazwisko i adres. Następnie rozłączyłem się, chowając telefon z powrotem do kieszeni.
Wziąłem drobne ciało szatynki na ręce i wyszedłem z pokoju. Ze względu na to, że powiedziałem tej kobiecie, iż Cindy spadła ze schodów, musiałem tam umiejscowić jej postać. Dodatkowo zrobić to tak, aby wyglądało jak najbardziej realistycznie.

***

Nie pojechałem do szpitala zaraz za karetką. Nie widziałem takiej potrzeby. Cindy nie jest małym dzieckiem, a ja nie musiałem się nią zajmować. Zamiast tego wybrałem drogę, prowadzącą do domu jednego z moich kumpli. Musiałem jakoś odreagować, napić się, pogadać. Cała ta sytuacja kosztowała mnie zdecydowanie zbyt wiele nerwów. W ciągu jednej chwili dowiaduję się, że mam zostać ojcem. Kurwa, nie mam zamiaru niańczyć jakiegoś dziecka. Dodatkowo byłem wkurwiony na Cindy. Miała pamiętać jedynie o tabletkach. Nic więcej nie zaprzątało jej ślicznej główki. Nic, prócz antykoncepcji.
Po paru minutach zatrzymałem się przed domem Dylana i wysiadłem z samochodu. Nadal byłem zdenerwowany i trudno było mi się na czymkolwiek skupić. Wszedłem do wnętrza budynku, bez pukania, i przeszedłem do salonu, z którego dobiegały odgłosy rozmów.
-Bieber, ty tutaj? - nim zdążyłem się odezwać, Dylan rzucił w moim kierunku puszkę piwa. Ledwo zdążyłem złapać ją, tuż przed swoją twarzą.
-Tak wyszło. - mruknąłem. Podszedłem do kanapy i usiadłem na niej, po czym odstawiłem przedmiot na szklany stolik. Piwo było w tym przypadku zbyt słabym alkoholem, dlatego sięgnąłem po czysty kieliszek i wypełniłem go wódką. Wypiłem jednym tchem, a po moim gardle rozeszło się znane ciepło. Nie wiem, czy przyjemne, czy też nie. Nie byłem typem osoby, która upijała się do nirzytomności. Właściwie, nie przepadałem nawet za alkoholem i sięgałem po niego stoaunkowo rzadko. - Cindy jest w ciąży. - czując wzrok kolegów na sobie, wypowiedziałem to, męczące mnie, zdanie. Mimo że wypiłem tylko jeden kieliszek wódki, było mi łatwiej wypowiedzieć te słowa.
-Słucham? - Dyaln zmarszczył brwi i z niedowierzaniem wpatrywał się we mnie. - Popieprzyło was, że się nie zabezpieczacie?
-Kurwa, byłem pewien, że bierze tabletki, a ta mała dziwka "zapomniała kilka razy". - zironizowałem słowa Cindy, lecz w głębi ducha byłem na nią wściekły bardziej, niż mogło się to wydawać. - Pobiłem ją, jest nieprzytomna, zabrało ją pogotowie. Możliwe, że zabiłem tego małego bachora. - splunąłem ze wściekłością.
-Stary, czy ty nie przesadzasz...? - po chwilowej ciszy odezwał się Danny, cicho, jakby niepewnie. - Nie wzrusza cię to, że zabiłeś swojego dzieciaka? Swoje dziecko, Bieber. - wszyscy patrzyli na mnie w milczeniu, a i ja nie zamierzałem się odezwać.
-Wszyscy dobrze wiedzą, jak bardzo nienawidzisz dzieci, ale to już przegięcie. Przecież młoda mogła urodzić, a potem oddalibyście do domu dziecka, gdziekolwiek. Kurwa, nie musiałeś go zabijać.
-Nie miałem w planach zabić tego bachora. Ja jedynie pokazałem Cindy, że ma pamiętać o takich gównach, jak antykoncepcja. Nie moja wina, że miała w sobie to coś.
-To coś? Słyszysz siebie w ogóle? Nie twoja wina? - oczy Dylana rozszerzyły się znacznie. - Kurwa, to dziecko, a nie przedmiot, który możesz wyrzucić do kosza! Stary, jesteś moim przyjacielem, ale ogarnij się i zacznij myśleć jak normalny człowiek, a nie, jak potwór! Mi też dziecko nie byłoby na rękę, ale nie mówiłbym o nim, jak o wrogu czy zwykłym śmieciu! - wyrzucił ręce w powietrze, aby podkreślić swoje słowa.
A ja? Ja przez parę chwil wpatrywałem się w niego oraz w twarze reszty chlopaków, aż w końcu wstałem z kanapy i ruszyłem w stronę wyjścia.
-Dziękuję wam za pomoc. Zajebistych mam przyjaciół. - kończąc zdanie, trzasnąłem drzwiami, z całej swojej siły, sprawiając tym samym, że huk rozniósł się po całej okolicy. - Zajebistych...

***Oczami Cindy***

Kiedy zaczęłam powoli otwierać ciężkie powieki, czułam ból w niemal każdej części ciała. Najbardziej jednak bolał mnie brzuch. Nie mogłam wręcz wytrzymać. Do tego dochodził ból psychiczny. Wiedziałam dobrze, gdzie jestem i wiedziałam również, z jakiego powodu.
Ten potwór znów mnie pobił. Znowu sprawił piekło w moim życiu. Znowu...
Ale powiedzcie szczerze, sama byłam sobie winna. Mogłam słuchać rad innych. Mogłam posłuchać przede wszystkim swojego brata. Mogłam odejść od Justina, a nie żyć z tak niezrównoważonym psychicznie człowiekiem.
I możecie również nazwać mnie tępą idiotką, która wręcz prosi się o kolejne siniaki i łzy, spowodowane atakami agresji Justina. To prawda, jestem idiotką przede wszystkim dlatego, że wciąż go kocham. Mimo bólu, który mi zadał, zadaje i będzie zadawał, moje uczucia do niego są tak samo silne. Nie potrafię przestać go kochać, chociaż wiem, że powinnam. To chora miłość, z której nie potrafię się uwolnić. Nie potrafię, nie chcę, bo nie wyobrażam sobie życia bez niego. Znęca się nade mną od miesiąca, jednak czasem przychodzą takie dni, kiedy podejdzie do mnie, przytuli, pogłaszcze po włosach i szepnie, że mnie kocha i że mu zależy. A ja mu wierzę, chociaż sama widzę, jak bardzo naiwna jestem.
Teraz, kiedy patrzę z perspektywy czasu, lepiej dla mnie byłoby, gdybym w ogóle nie poznała Justina. Lecz czasu nie cofnę i dzisiaj nie chcę nawet cofnąć. To głupie, jednak dla kilku ciepłych słów i pocałunków jestem w stanie wytrzymać bicie i wyzwiska.
Kiedy chciałam przewrócić się ostrożnie na drugi bok, drzwi od sali szpitalnej otworzyły się, a do środka wszedł Justin. Mój oddech lekko przyspieszył. Owszem, kochałam go, ale jeszcze bardziej się go bałam. Nie wiedziałam, po co tu przyszedł. W każdym razie, na pewno nie ze względu na troskę o mnie. Niestety...
-Spadłaś ze schodów i straciłaś przytomność, rozumiesz? - podszedł dość szybko do łóżka i oparł się o barierkę. Automatycznie pokiwałam głową. Nauczyłam się już, żeby nie sprzeciwiać mu się, ponieważ nie może wyniknąć z tego nic dobrego. Już nie. - Grzeczna dziewczynka. - przez ułamek sekundy na jego ustach pojawił się łobuzerski uśmieszek, lecz zniknął tak szybko, jak się pojawił.
-Dlaczego to zrobiłeś, Justin? Dlaczego kolejny raz mnie pobiłeś? Naprawdę sprawia ci to przyjemność? - spytałam cichutkim głosem. Byłam osłabiona i nie miałam siły mówić głośniej. Dodatkowo, brzuch bolał mnie niemiłosiernie i, prawdę mówiąc, nie miałam ochoty rozmawiać, a tym bardziej się kłócić.
-Bo na to zasłużyłaś. - wysyczał groźnie. Dał mi do zrozumienia, że nie chce kontynuować tego tematu. Zrozumiałam to i nie miałam zamiaru się sprzeciwiać, znowu.
Wtedy drzwi od pomieszczenia kolejny raz się otworzyły, ukazując kobietę po trzydziestce, ubraną w biały kitel. Spojrzała najpierw na Justina, a potem na mnie i podeszła bliżej łóżka.
-Jak się czujesz? - spytała. Mimo że z twarzy wydawała się dość ostrą osobą, jej głos był łagodny i przyjazny.
-Wszystko mnie boli. - pierwszy raz to zdanie wyszło z moich ust szeptem, dlatego odkaszlnęłam i powtórzyłam je głośniej.
-To zrozumiałe. - pokiwała głową. - Czy boli cię brzuch?
-Tak, najbardziej. - jęknąłam, kuląc sie lekko na łóżku. Ponownie poczułam skurcz w tym miejscu.
-Rozumiem, że wiesz, iż byłaś w ciąży? - teraz jej głos był jeszcze łagodniejszy.
-Byłam... - wyszeptałam, doskonale rozumiejąc, co chce w ten sposób powiedzieć. I nie musiała nawet kontynuować. Zrozumiałam wszystko bez słów.
-Przykro mi. Dziecko nie miało żadnych szans na przeżycie. - kobieta przejechała dłonią po moim nagim ramieniu, które nie było przykryte kołdrą. Bardziej zwinęłam się w kłębek. Oprócz leków przeciwbólowych nie chciałam teraz niczego więcej. Ani żadnych pokrzepiających słów, ani współczujących spojrzeń.
-Może... Może pani wyjść? - wydukałam, czując, jak pod moimi powiekami zbierają się łzy. Kolejne łzy, ale pierwsze po tym... wypadku. Nie chciałam płakać przy lekarzu. Justin natomiast przyzwyczaił się do mojej oznaki słabości. I nie wzruszała go ani odrobinę.
Kobieta bez słowa wyszła z sali, a ja rozpłakałam się, jak na zawołanie. Wierzyłam, że może w ten sposób chociaż odrobinę zmaleje ból, jaki odczuwałam po stracie dziecka. Mimo iż wiedziałam o nim tak krótko, zdążyłam je... pokochać? Nie wiem, czy mogę to nazwać miłością, jednak to maleństwo było częścią mnie, prawda? A gdyby nie Justin, miałabym szansę urodzić je. Miałabym szansę zacząć normalnie żyć, razem z malutką osobą, która znaczyłaby dla mnie wszystko. Teraz już go nie. Straciłam swoje maleństwo. Odebrali mi je...
-Nie płacz, nic się takiego nie stało. - Justin poklepał mnie lekko po ramieniu. Jego słowa gwałtownie podziałały na mnie otrzeźwiająco. Zrzuciłam ze swojego ciała kołdrę i szybko otarłam łzy dłonią. Podniosłam się do pozycji siedzącej i, niewiele, a właściwie wcale nie myśląc, uderzyłam Justina w twarz. Tak, tym razem ja go uderzyłam.
-Nic się nie stało!? Człowieku, twoje dziecko nie żyje, rozumiesz!? Zabiłeś je bez żadnych skrupułów! Jakby było śmieciem i nic nie wartym gównem! Jesteś potworem, zwykłym potworem! - mógł wyrzywać się na mnie i mnie obrażać, ale kiedy mówił o naszym dziecku, nienarodzonym dziecku i istocie, która została brutalnie pozbawiona praw do życia, nie wytrzymałam. - Wypierdalaj stąd, nie chcę cię widzieć! - wrzasnęłam, wskazując mu drzwi. Spodziewałam się, że mnie wyzwie, że uderzy, że... że zrobi cokolwiek. On jednak bez słowa wyszedł z sali, nawet nie trzaskając drzwiami, tylko cicho je zamykając.
Gdybym go nie znała mogłabym pomyśleć, że coś do niego dotarło, że zrozumiał, jak bezduszny jest. On jednak nazywał się Justin Bieber. I był czlowiekiem, którego nienawidziłam, a także którego kochałam ponad wszystko.

***

Jeszcze tego samego dnia lekarze pozwolili mi wyjść ze szpitala. Z jednej strony cieszyłam się, ponieważ nie lubiłam przebywać w takim miejscu. Z drugiej jednak, oznaczało to, że będę musiała wrócić do domu, do Justina. Nie chciałam go teraz widzieć na oczy. Jednakże, chore było to, że już zaczęłam za nim tęsknić. Byłam od niego uzależniona - i psychicznie i fizycznie. Nie chciałam od niego odchodzić. Chciałam tylko, aby się zmienił i przestał traktować mnie w ten sposób. Tak, marzenie...
-Cindy! - zdążyłam jedynie wyjść ze szpitala, kiedy usłyszałam za sobą głos. Damski głos, jednak nie należał on do Jazzy, bądź Katy. Był to glos kobiety, którą kiedyś kochałam. Kobiety, która dała mi życie, a później tak po prostu porzuciła.
-Mamo... - wyszeptałam, odwracając się w stronę źródła dźwięku. Szatynka, średniego wzrostu, zarzuciła mi ręce na szyję i przytuliła się do mnie, jakby wszystko było w porządku. Ale nie było i nie miałam zamiaru o tym zapomnieć.
-Co robiłaś w szpitalu, skarbie? - spytała z... przejęciem. I nie było to wymuszone czy sztuczne. Naprawdę się martwiła.
-Miałam mały... wypadek. - mruknęłam, spuszczając głowę. Mimo że nie chciałam się rozkleić, zrozumiałam, że nie potrafię. To jednak moja mama i, chcąc nie chcąc, nadal ją kocham. Ufam jej i to ona była osobą, której mogłam się wyżalić. Owszem, straciłam z nią dobry kontakt i wiedziałam, że nie zdołam go odbudować. Teraz jednak nie myślałam o tym w ten sposób. Przechodziłam chwilowe załamanie, a ona była pierwszą napotkaną osobą.
-Co się dzieje? - uniosła delikatnie moję brodę, lecz wyrwałam głowę i odwróciłam ją lekko w bok.
-Straciłam dziecko. - wyszeptałam. - Bylam w ciąży, ale poroniłam. - nie potrafiłam trzymać tego w sobie, chociaż bardzo chciałam.
-O Boże... - kobieta przyłożyła dłoń do ust.
-Tsa. - mruknęłam, bo cóż innego mogłam zrobić? Wtulić się w nią? Rozpłakać? Przecież to bez sensu. Minęło zby dużo czasu, aby wszystko mogłobyć tak, jak dawniej.
-Skarbie, nie wiedziałam, że zaczęłaś już... współżyć. - nie wiem, dlaczego, ale przez jej słowa miałam ogromną ochotę wybuchnąć śmiechem. Nie żartuję. Było to cholernie bolesne uczucie, ale jednocześnie idiotycznie zabawne.
-Ty nic nie wiesz. Jesteś dla mnie zupełnie obcą osobą. Nie wiem w ogóle, dlaczego z tobą rozmawiam. - wtedy przeszłam obok niej, uważając rozmowę za zakończoną.
-Zaczekaj. - zatrzymałam się na dźwięk jej głosu, sama nie wiem, dlaczego. - Proszę, porozmawiaj ze mną. Wiem, że byłam złą matką, ale chcę na nowo poznać swoją jedyną córkę. Proszę, pozwól mi na to. - brzmiała naprawdę szczerze, dlatego zgodziłam się z nią porozmawiać. - Opowiedz mi, co się działo kiedy od was odeszłam. Dlaczego jesteś taka... inna? Co się wydarzyło?
Spuściłam głowę i przez parę minut wpatrywałam się w swoje buty, zastanawiając się, ile mogę jej oowiedzieć, a co zostawić w sobie.
-Co się wydarzyło? - powtorzyłam jej pytanie, powoli unosząc wzrok. - Właściwie nic takiego. Ojciec mnie molestował, znajomi Zayna gwałcili, a chłopak mnie bije. Mam idealne życie, nie przejmuj się mną. - gdy skończyłam, patrzyłam prosto w jej oczy, wypełnione bólem, żalem i łzami. Może chciałam wzbudzić w niej poczucie winy, a może chciałam, żeby dokładnie to wszystko zrozumiała i wyobraziła sobie. Nie wiem.
-Kochanie, nie wiem, co mam ci powiedzieć. Po prostu nie wiem... - wyszeptała. - Dlaczego nigdy do mnie nie przyszłaś? Dlaczego nie powiedziałaś? Przecież pomogłabym ci. Razem byśmy sobie poradziły.
-Nie, mamo. Zostawiłaś mnie, nie chciałaś mnie, a ja nie miałam zamiaru wpieprzać się w twoje nowe, idealne życie. Znalazłaś sobie kogoś, a ja nie byłam ci potrzebna. Przyznaj to w końcu.
-To nie tak. - mama szybko pokręciła głową. - Proszę cię, chodź ze mną, porozmawiamy, wytłumaczę ci wszystko od początku. - położyła rękę na moim ramieniu. A ja nie wiedziałam już, co mam zrobić. Z jednej strony nie chciałam słuchać jej tłumaczeń, a z drugiej nie miałam zamiaru wracać do domu, do Justina. Zdecydowałam więc, że pójdę razem z mamą. Nie miałam w końcu nic do stracenia. Moje największe szczęście, które nosiłam pod sercem i tak już straciłam...

***

Kiedy mama, a właściwie kobieta, która mnie urodziła, a teraz zaczęła na nowo mnie poznawać, zaparkowała na podjeździe, otworzyłam drzwi od samochodu i wysiadłam. Nigdy nie byłam w tej części miasta, jak i również nie byłam u niej w domu. Kiedy odeszła od ojca, zerwała z nami jakikolwiek kontakt. Z tego, co mi wiadomo, Austin czasem ją odwiedzał. On jedyny nie żywił do niej urazy o rozpad naszej rodziny.
-Mieszkasz sama? - spytałam, lustrując wzrokiem duży, beżowy dom. Zdecydowanie za duży, jak dla jednej osoby.
-Nie, z moim partnerem. - odparła, biorąc z fotela torebkę, a następnie zamykając samochód.
Udałam się za nią w kierunku drzwi wejściowych, nerwowo ciągnąc za rękawy swojej kurtki. Owszem, lekko denerwowałam się przed rozmową z mamą. To pewne, że będzie chciała usłyszeć więcej szczegółów z mojego życia, w ciągu tych kilku lat, kiedy jej nie było przy nas. Ja natomiast każym możliwym sposobem będę odsuwała ten temat na bok. Czy ta rozmowa na pewno ma sens?
-Wejdź, skarbie. - szatynka otworzyła przede mną drzwi, wpuszczając mnie do środka.
Przedpokój był stosunkowo niewielki, w porównaniu z resztą domu. Po przejściu paru kroków znalazłam się w salonie, gdzie na kanapie siedział jakiś mężczyzna. Typowo, z piwem w ręku i meczem w telewizorze. Nie wzruszyłby mnie ani trochę, do czasu, kiedy odwrócił głowę i ukazał swoją twarz. Mimo że był tylko jednym z wielu, poznałam go doskonale. Takich ludzi się nie zapomina. Nie zapomina się osoby, która cię zgwałciła. Tak, był jednym z mężczyzn, którego przyprowadził do mnie Zayn.
I znów powróciły do mnie wspomnienia...
Automatycznie zaczęłam się cofać. Nie chciałam przebywać w tym budynku ani chwili dłużej. Chciałam stąd wyjść, uciec, zapomnieć.
-Cindy, co się dzieje? Miałyśmy przecież porozmawiać. - matka była zdezorientowana. Sama byłam, ponieważ nagle poczułam atak paniki. Zaczęłam się dusić, jakbym była w niewielkim pomieszczeniu. Nie wiedziałam, co się dzieje.
-Już nic od ciebie nie chcę. Nie potrzebuję niczyjej pomocy! - krzyknęłam, obracając się gwałtownie. Wybiegłam przez otwarte drzwi wejściowe. Nie wiedziałam, dokąd zmierzam i czy w ogóle mam przed sobą jakiś cel. Chciałam uciec od wszystkich i od wszystkiego. Miałam po ptostu dosyć życia.
I wtedy, kiedy wybiegłam na ulicę, nie patrząc nawet na nadjeżdżające samochody, usłyszałam pisk opon i ostre hamowanie. Pojazd zatrzymał się dosłownie centymetry przed moim ciałem. Z bezsilności upadłam na asfalt, na kolana i zaczęłam płakać, nie przejmując się samochodem, stojącym tuż przede mną.
Nagle poczułam, jak para silnych ramion podnosi mnie delikatnie z ziemi i przytula do swojej klatki piersiowej. Nie musiałam nawet otwierać oczu, żeby wiedzieć, iż to Justin. Poznałam go po zapachu perfum. Chłopak bez słowa wtulił mnie w siebie i zaczął gładzić po plecach. A ja nie myślałam już racjonalnie. Prawdę mówiąc, w ogóle nie myślałam. Zaczęłam płakać w jego ramię, modląc się o to, aby moje życie w końcu nabrało kolorów. Kurwa, aby moje życie w końcu przestało być męczarnią.
I wtedy do moich uszu doszło to jedno, krótkie, ale jakże piękne zdanie.
-Przepraszam, Cindy...

~*~

Justin ją przeprosił. Powiecie - głupie słowa. Ja powiem - dla niego to naprawdę wiele.
Ps. Autorka mojego ukochanego bloga po roku czasu zaczęła kontynuować, dlatego chciałabym pomóc jej znaleźć czytelników i gorąco polecam to opowiadanie, wejdźcie, dopiero sam początek, a zobaczycie, że nie pożałujecie <3

addiction-fanfiction.blogspot.com

ask.fm/Paulaaa962

18 komentarzy:

  1. Omg ; o moj chyba pierwszy komentarz tutaj. Muszę go dzisiaj napisać mm. Justin to za przeproszeniem chuj w tym opowiadaniu ale gdy teraz powiedzial to `przperaszam` mam nadzieję, że wszystko spróbuje naprawić a Cindy mu wybaczy. Cudownie piszesz! Ps. Ryczalam jak przeczytałam o tym dziecku. Czekam zzniecierpliwieniem na kolejny rozdział xo

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeju :( każde Twoje opowiadanie jest cudowne... po prostu kocham Ciebie i te twoje opowiadania <3
    Czekam na następny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Łezka zakręciła mi się w oku na jego przeprosiny. Mam nadzieję, że w końcu się ułoży, bo Cindy na to nie zasłużyła. Już nie mogę się doczekać kolejnego xx
    ineedangelinmylife.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. To na końcu bylo genialne mam nadzieję że te przeprosiny były szczere. Przeczytalam to przepraszam i nwm dlaczego ale łza mi spłynęła. Mam nadzieję że Justin przynajmniej troszkę się zmieni. Do nn <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny :D czekam na nastepny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  6. WOW. Jestem.. Wzruszona.. Nie wiem, co mam powiedzieć, a raczej napisać. Cały rozdział był taki.. Smutny, przygnębiający, końcówka taka.. Magiczna. Nie potrafię tego inaczej opisać. Nawet nie wiesz co poczułam, gdy przeczytałam ostatnie słowa Justina w rozdziale. Przeprosił ją i przytulił.. I czy to oznacza, że być może.. Że Justin żałuje? Że on.. Że chce wreszcie coś zmienić? Błagam, powiedz, że tak.. Poczułam małe ukłucie nadziei w serduszku mam nadzieję, że go nie zmieciesz, bo być może uda mi się spojrzeć na Justina z innej perspektywy! Błagam, nie niszcz mojej nadziei. <3 Mówię teraz poważnie, miałam łzy na koniec. Tyle cierpienia, aż wreszcie Cindy doczekała się tego jednego, pieprzonego przepraszam..
    Myślę, że być może to początek ciężkiej drogi do poznania przeszłości Justina. Liczę na to. :3
    Czekam na kolejny z niecierpliwością!
    ~ Drew.
    http://glow-in-your-eyes-enlighten-my-world.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciekawe jak to wszystko skończy

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny rozdział ^.^

    OdpowiedzUsuń
  9. A właśnie że nie powiem " głupie słowa" to było piękne:') Przeprosił ją... to dla niego pewnie bardzo dużo. Jestem mega zdziwiona:'))) Matko jakie to było przepiękne! :')))))

    OdpowiedzUsuń
  10. Oooo jeju ! Czekam z niecierpliwością na następny

    OdpowiedzUsuń
  11. Nienawidzę go i dalej będę go nienawidzić! Gówno mnie obchodzi jego gówniane "przepraszam", które padło z jego gównianej mordy! Jest paskudnym, obrzydliwie wstrętnie okropnym potworem, który powinien wpaść pod samochód albo spaść z mostu!! Rzygać mi się chcę jak o nim czytam!!! DUPKOWATY DUPEK!!!

    OdpowiedzUsuń
  12. o ja pieprze no to mnie cholernie zaskoczyło. Przepraszam za słowa ale po przeczytaniu tego rozdziału targają mną straszne emocje. Boże już chcę następny :D kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  13. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  14. miałam łzy w oczach jej mam nadzieję, że w końcu się zmieni

    OdpowiedzUsuń