Jezu, czy to normalne, że po miesiącu przypomniałam sobie o tym, aby dodać tutaj informację o nowym blogu? Haha ;D
Zapraszam!
final-justice-jb.blogspot.com
czwartek, 25 września 2014
Nowe opowiadanie...
sobota, 30 sierpnia 2014
Epilog...
PROSZĘ, ABY WSZYSCY PRZECZYTALI NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM!
"Drogi pamiętniczku...
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz pisałam. Dzisiaj jednak wiem, że to już koniec. Przybyłam pożegnać się z Tobą i umieścić swój ostani wpis. Kończę ze swoim życiem, ponieważ nie ma już dla mnie nadziei. Wszystko, co miałam, odeszło. Wszystko, w co wierzyłam, zniknęło. Na ziemi nie trzyma mnie już zupełnie nic. Nic, ani nikt.
Codzienne gwałty, bicie i wyzwiska jeszcze bardziej motywują mnie, aby chwycić za żyletkę i podciąć sobie żyły, tak, aby nikt nie był w stanie mnie uratować. Podjęłam jednak inną decyzję. Zrobię to bezboleśnie, aby nie cierpieć chociażby w ostatniej minucie swojego życia.
Żałuję tylko jednego. Obiecałam Austinowi, że będę silna i że nigdy się nie poddam. Obiecałam mu to, a teraz złamię dane słowo. Mam nadzieję, że kiedy się spotkamy, tam, u góry, mój braciszek nie będzie na mnie zły. Podejdzie, przytuli i już nigdy nie pozwoli skrzywdzić.
Tak więc żegnam się z Tobą, kochany pamiętniczku, trzymając w lewej ręce broń przy swojej skroni. Dziękuję, że byłeś ze mną przez cały czas i wysłuchiwałeś moich żałosnych wyżaleń. Równocześnie przepraszam, jeśli nie dokończę tego wpisu. Oznaczać to będzie, że tak bardzo nie mogłam doczekać się, aby przejść na tamten świat.
W Tobie zawarta jest cała moja historia i w Tobie pozostanie już na zawsze. Dziękuję..."
***Wiersz***
Jaka jestem?
Jestem nikim.
Dla nikogo nie ważna.
Dla tylu tysięcy ludzi co mieszka na całym świecie jestem nikim.
A najbardziej dla najbliższych.
Nikt mnie nie rozumie nawet spróbować nie chcą.
Jestem bez marzeń, zainteresowań, przyszłości.
Nie ma dla mnie ratunku, Tylko śmierć może mnie uratować, ale nawet ona mnie nie chcę.
Zawsze szybko się poddaje.
Może to błąd.
Choć skąd mogę wiedzieć, że coś się zmieni.
Co jeśli zarezykuję i zostanę z niczym.
Choć z drugiej strony jeśli nie zarezykuję mogę żałować.
Żałować, że niespróbowałam.
Jestem nie pewna.
Już nic nie wiem.
Czuję się rozdarta.
W klatce piersiowej czuje ból.
Czuję jak bym się dusiła.
Tak bardzo chcę zdjąć moją maskę.
Chcę pokazać jaka jestem naprawdę, chcę przestać udawać.
Proszę pomóż mi.
Pomóż podnieść mi się.
Nie chcę wpaść w dół, ciemność, rozpacz...
Chcę Tylko być dobra, chcę pomagać, być kochana i kochać.
Chcę Tylko być szczęśliwa? Czy to Tak wiele...
Czuję się jak jakiś odludek, który zgubił drogę do swojego miejsca, ale czy to miejsce istnieje dla mnie?
Tego nie wiem, ale wiem, że nie długo moje serce przestanie bić, bo nie będzie miało dla kogo...
~*~
Wiersz pod epilogiem pisany przez wspaniałą Natalię <3
http://ask.fm/Inna_18_Marzycielka
~*~
A więc... To koniec. Ostateczny koniec. Smutny, jak zapowiadałam, lecz mam nadziehę, że Was nie zawiodłam.
Dziękuję Wam cholernie za wszystkie komentarze i wyświetlenia. Jesteście tak strasznie kochani, dziękuję! <3
PROSZĘ RÓWNIEŻ, ABY POD TYM EPILOGIEM ZOSTAWIŁA KOMENTARZ KAŻDA, NAPRAWDĘ KAŻDA OSOBA, KTÓRA GO PRZECZYTAŁA. WYSTARCZY MI JEDNO SŁOWO. CHCIAŁABYM PO PROSTU WIOEDZIEĆ, ILE WAS PRZECZYTAŁO TO OPOWIADANIE. DZIĘKUJĘ <3
I jeszcze jedno. W ten poniedziałek, 1 września, rozpocznę kolejne opowiadanie. Informacja pojawi się na drugim blogu - whatever-people-say-jb.blogspot.com <3
Kovham Was i dziękuję za wszystko ;*
piątek, 29 sierpnia 2014
Rozdział 45...
Zaczęłam się niekontrolowanie trząść. To wszystko, te słowa przywołały mi na myśl wspomnienia, ze zdwojoną siłą uderzając o moje serce i rozum. Nagle pamiętałam każdy szczegół. Pamiętałam również ton głosu Zayna, kiedy wypowiadał do mnie te same slowa, które teraz wypowiedział Justin. To tak cholernie zabolało, że poczułam wzmożoną chęć ucieczki stąd, jak najdalej. Nie mogłam jednak, ponieważ drzwi były zamknięte, a metr przede mną stał on.
-Wypuść mnie stąd. - w jednej chwili zaczęłam panikować. Płakałam, piszczałam, całkowicie nie kontrolując siebie w tym momencie. Dla osoby, patrzącej z boku mogłabym wydawać się osobą psychocznie chorą. Nikt jednak nie wiedział, co siedziało głęboko w moim umyśle. I nikt już nigdy się nie dowie.
-Nie mogę, myszko. Nie mogę. Nie dajesz mi innego wyjścia. Miałaś przecież wybór. Mogłaś ze mną zostać. Skoro jednak nie chcesz... - wtedy chłopak sięgnął do kieszeni, po mały przedmiot, znajdujący się w środku. Po chwili wyjął... strzykawkę.
Możecie sobie tylko wyobrażać, jak cholernie przerażona byłam. Co on chce zrobić? Co on, kurwa, chce mi zrobić!? Mało się nacierpiałam w tym pieprzonym życiu? Mało bólu, mało łez, mało cierpienia? Przecież doskonale wiedział, przez co przeszłam. Czy nie mógł chociaż raz mi odpuścić?
-Spokojnie, kotku, to nie będzie bolało. Zamknij tylko oczka. - ukucnął przede mną i złożył pocałunek na moim czole. To straszne, ale w momencie, kiedy jego gesty wyrażały miłość, wzrok był niesamowicie agresywny. Szarpnął mną mocno i przytrzymał moje ciało, abym nie mogła wyrwać się z jego uścisku. Podciągnął mój rękaw nad łokieć i chwycił w dłoń oba moje nadgarstki, po czym przycisnął je do sciany nad moją głową. Zaczęłam, nawet nie krzyczeć, ale najzwyczyajniej w świecie się drzeć, wzywając przy tym pomocy. Mogłam się jednak domyśleć, że nikt nie usłyszy mojego rozpaczliwego wołania, nikt nie przyjdzie z pomocą. Zostałam z tym wszystkim sama i nie mogłam liczyć na czyjekolwiek wsparcie.
-Proszę cię, przestań! Opamiętaj się! Nie chcesz tego zrobić, Justin! Nie chcesz! - chciałam poruszyć nogami, ale dopiero teraz zorientowałam się, że Justin siedział okrakiem na mojej dolnej połowie.
-Spokojnie, malutka. Nie chcę cię zabić, nie bój się. Chcę cię tylko odrobinę... odstresować. To wszystko. Rozluźnij się. - nim zdążyłam zrobić... cokolwiek, przybliżył strzykawkę do żyły pod moim lewym łokciem i wbił w nią igłę, delikatnie i z niesamowitą precyzją.
Nie wiedziałam, co było zawartością strzykawki. Nie byłam nawet pewna, czy chcę wiedzieć. Niemal od razu jednak poczułam efekty zastrzyku. Moje mięście zaczęły się rozluźniać, a ja traciłam kontakt z rzeczywistością. Nie mdlałam. Po prostu moja świadomość nagle zniknęła. Pękła, niczym bańka mydlana...
***Oczami Justina***
Gdy odsunąłem strzykawkę od żyły sztynki, rzuciłem ją w kąt pomieszczenia. Przez parę chwil przypatrywałem się, jak narkotyki zaczynają wpływać na drobne i zdecydowanie nieprzyzwyczajone ciałko Cindy. Dziewczyna stała się lekko otępiała a na jej ustach dostrzegłem nawet uśmiech. Czy ktoś może mi zarzucić, że zrobiłem jej krzywdę?
Po chwili nie było już kontaktu z szesnastolatką. O to mi właśnie chodziło. Doprowadzić ją do stanu nieświadomości, nie zabić czy uśpić.
-Mała, słyszysz mnie? - wolałem się upewnić, że narkotyki nie zaszkodziły jej.
Szatynka jedynie zachichotała cicho i pokiwała twierdząco głową, unosząc jedną rękę i przejeżdżając opuszkami palców po moim policzku. Przymknąłem na moment powieki, aby i również moje mięśnie mogły się rozluźnić. Jej dotyk był kojący, jedwabiście delikatny i po prostu przyjemny. Dlatego nie mogłem dopuścić, aby odeszła i była z kimś innym, kogo mogłaby pokochać, z kim mogłaby się całować, z kim mogłaby sypiać. Nie myślałem już nad tym, co robię. Działałem pod wpływem silnych emocji i nie było siły, która mogłaby mnie zatrzymać. Wiedziałem, kolejny raz doskonale wiedziałem, że ją krzywdzę i jak bardzo ją jeszcze skrzywdzę. Tak, kurwa, wiedziałem to, ale nie potrafiłem powstrzymać sam siebie. Nie wiecie nawet, jakie to okropne uczucie, kiedy rozum podpowiada wam jedno, a serce idzie do przodu, nie zważając na ból i cierpienie swoich ofiar. Cóż, to jednak prawda. Miłość zabija, prędzej czy później, ale jednak zabija. Zabija nasze wnętrze i naszą rozsądną stronę.
Zdołałem jednak zebrać się w sobie i oderwać wzrok od jej słodkiej i niewinnej buźki. Tak samo niewinnej, jak ona sama. Wstałem z podłogi i otrzepałem spodnie w okolicy kolan, a następnie spojrzałem kolejny raz na dziewczynę.
-Wstawaj. - mruknąłem, starając się pozbyć z głosu emocji. Szatynka uklęknęła najpierw, opierając obie dłonie o podłogę przed sobą. Zaczęła się cicho śmiać, na co ja przewróciłem oczami. Mogłem się domysleć, że narkotyki w jej organizmie wywołają właśnie taki efekt. Wolałem jednak widzieć ją roześmianą, niż płaczącą. Kurwa, myślcie o mnie, co tylko chcecie, ale każda jej łza wypalała dziurę w moim sercu. Dziurę, której nie udało mi się później załatać. A jej uśmiech najzwyczajniej w świecie pomagał uśmiechać się również mnie.
Po chwili Cindy dała radę ustać na własnych nogach. Wyszedłem z piwnicy, mocno chwytając jej dłoń i ciągnąc ją za sobą. Wiedziałem, że narkotyki, które jej podałem nie były silne. W dodatku, ich ilość nie była duża, co oznaczało, że niedługo przestaną działać. Musiałem się więc pospieszyć, jeśli rzeczywiście chciałem posunąć się do tego, do czego właśnie zmierzałem.
Szczerze? Chciałem mieć to wszystko już za sobą. Chciałem mieć za sobą, aby usiąść dzisiaj wieczorem na kanapie, z butelką mocnego alkoholu w ręce, i upić się do nieprzytomności, wyrzucając z głowy Cindy i wszystkie nasze wspólne chwile. Zrozumiałem, że nie mogę do końca życia więzić jej w piwnicy. Zrozumiałem, że cholernie ją kocham i już teraz, mimo że trzymam jej dłoń, tęsknię za nią. I właśnie dlatego, dlatego że zostawiła mnie, zerwała ze mną, musiałem ją ukarać, aby wiedziała, że jeśli była moja, nie będzie już nikogo więcej. Moje ciało kazało mi zemścić się na niej. Była kolejną kobietą, która złamała moje serce. Była kolejną, która mnie zraniła, a ja najnormalniej w świecie nie chciałem już dłużej cierpieć i wierzyłem, że jeśli zrobię krzywdę jej, pomoże to mnie.
Wyszliśmy z Cindy przed dom. Otworzyłem pilotem drzwi od swojego samochodu i podszedłem do fotela pasażera. Popchnąłem na niego lekko szatynkę, więc opadła delikatnie na siedzenie. Przypiąłem ją pasem, aby nie mogła się ruszać i zamknąłem drzwi. Sam nie wsiadłem jeszcze do samochodu. Uprzednio musiałem zadzwonić do Zayna, z którym kontaktowałem się już wcześniej. Na najbliższe godziny postarałem się wymazać z umysłu jakiekolwiek emocje i współczucie, zostawiając w swoim wnętrzu jedynie złość i rządzę zemsty.
-Witaj, Bieber. Rozumiem, że towar już w drodze? - słysząc pierwsze z jego słów, oparłem się o maskę samochodu, przekładając telefon do drugiej ręki.
-Możemy tak to nazwać. - mruknąłem, wyciągając wolną ręką z kieszeni papierosy i zapalniczkę. Wsunąłem jednego do ust i podpaliłem jego koniec, po czym zaciągnąłem się głęboko, czekając na jego odpowiedź.
-Podejmujesz słuszną decyzję, Justin. Cieszę się, że w końcu zmądrzałeś. Do zobaczenia, bracie. - i rozłączył się, więc ja zmuszony byłem zrobić to samo.
Dokończyłem jeszcze papierosa, a kiedy sam niedopałek wyrzuciłem na ziemię, wsiadłem do samochodu, na miejsce kierowcy. Odpalając silnik rzuciłem ukradkowe spojrzenie na dziewczynę, siedzącą obok mnie. Jej powieki były przymknięte, jednak nie spała, ponieważ opuszki palców szatynki błądziły po chłodnej szybie samochodowego okna. Oderwałem, muszę przyznać, że z lekkim trudem, wzrok od kosmyków jej włosów i zjechałem z podjazdu na pustą drogę osiedlową. Nacisnąłem pedał gazu, nie dbając o przepisy. Było to dla mnie nowością. Mimo że miałem taki charakter, jaki miałem, a moją pracą były nielegalne wyścigi samochodowe, na ulicy zawsze jeździłem zgodnie z przepisami. Inaczej ryzykowałbym życie i swoje i innych.
Dzisiaj jednak nie miało to dla mnie znaczenia. Kiedy po paru minutach zobaczyłem, że Cindy powoli zaczyna wracać myślami do rzeczywistości, jeszcze przyspieszyłem, sprawiając, że podróż do domu Zayna zajęła mi ledwie kilka minut. Zaparkowałem na podjeździe, obok innego, nieznanego mi samochodu i zgasiłem silnik, po czym wysiadłem z pojazdu, ruchem ręki nakazując Cindy, aby zrobiła to samo. Dziewczyna zamrugała kilka razy swoimi wielkimi, błękitnymi oczami i wysiadła za mną. Miała lekkie problemy z chodzeniem, jej kolana uginały się, a w głowie najprawdopodobniej kręciło. Dodatkowo, sprawiała wrażenie zaspanej. Takie skutki wywołały u niej narkotyki. I właśnie takie skutki miały wywołać.
-Jak dobrze znów widzieć moją siostrzyczkę. - nie musiałem pukać do drzwi. Zayn sam wyszedł przed dom, z uśmieszkiem na ustach. Omijając mnie, podszedł do Cindy, ułożył jedną rękę pod jej kolanami, a drugą na plecach i uniósł z łatwością jej ciało. Wszedł z powrotem do domu, a ja uczyniłem to samo, zamykając za sobą drzwi na klucz, umieszczony w zamku. Wolałem być ubezpieczony, na wypadek, gdyby Cindy miała wpaść w szał, zaraz po odzyskaniu pełnej świadomości.
-Zobaczcie, chłopcy, kto do nas wrócił. - słowa Zayna przechodziły jakby koło moich uszu i były za mgłą. Chociaż go słuchałem, nie rozumiałem do końca tego, co mówił. To dziwne.
W między czasie, brunet "przekazał" ciało swojej siostry innemu mężczyźnie, który z uśmiechem, agresywnym uśmiechem, na ustach, zabrał ją w stronę schodów, a później na górę.
-Powiedz mi, Bieber, ile za nią chcesz? - Zayn wyciągnął z kieszeni gruby plik banknotów. Zaśmiałem się pod nosem, zakładając ręce na piersi i opierając się o kanapę za mną.
-Nie chodzi mi o pieniądze. - pokiwałem przecząco głową, na moment spuszczając ją i wpatrując się w podłogę, wyłożoną ciemnymi panelami, które idelanie pasowały do mebli i ogólnego wystroju w salonie.
-Więc o co? Powiedz, a to dostaniesz. Ona jest warta każdej ceny. - brunet zaczął uważnie mi się przyglądać. Zdziwił go pewnie fakt, że nie wziąłem od niego łatwych pieniędzy. Nie były mi jednak do niczego potrzebne.
-Nie chcę od ciebie niczego, Zayn. No, może z wyjątkiem jednego drobiazgu. - oblizałem wargi krańcem języka i schowałem dłonie do kieszeni jeansów. - Dopilnuj, żeby Cindy nie była już z nikim. Nigdy. - wtedy twarz chłopaka rozświetlił uśmiech. Powoli pokiwał głową i westchnął ciężko, stając obok mnie i poklepując mie po plecach.
-Już wiem, co cię trapi, kolego. Złamane serce boli najbardziej, prawda? I nie da rady załatać go pieniędzmi, mam rację? - spojrzał na mnie wzrokiem, jakim ojciec patrzy na swojego dojrzewającego i uczącego się świata, syna. - Uwierz, przeszedłem przez to samo. Cindy... Ta dziewczyna ma talent do łamania serc facetom.
-Dlatego proszę cię tylko o jedno. Ona nie może z nikim być. Myślę, że oboje mamy w tym swój interes. Zgadzasz się na to? - niechętnie, jednak wyciągnąłem rękę w jego stronę.
-Zgadzam, brachu. - uścisnął moją dłoń, a ja poczułem się w tym momencie w dziwny sposób źle. Jakbym zrobił coś niedozwolonego i nagle zaczął obawiać się konsekwencji...
***Oczami Cindy***
Leżąc na miękkim łóżku, wpatrywałam się w biały sufit. To niesamowite, ale z każdą mijającą chwilą stawał się bardziej wyraźny, aż w końcu stał się idealnie gładki, tak samo, jak moja świadomość. Wyprostowałam się gwałtownie i podniosłam do pozycji siedzącej. Nagle zaczęłam piszczeć, kiedy zorientowałam się, że przebywam w swoim dawnym pokoju, w domu Zayna. Moje serce przyspieszyło zdecydowanie w zbyt krótkim czasie do zdecydowanie zbyt dużej prędkości. Oddychałam nierówno, co chwila przeczesując włosy palcami. Kiedy udało mi się minimalnie uspokoić, zeskoczyłam z łóżka i podbiegłam do drzwi. Na szczęście, nie były zamknięte na klucz, jak zazwyczaj, dlatego z łatwością wybiegłam na korytarz. Niewiele myśląc, puściłam się biegiem po schodach, aż na dole zdeżyłam się z czyimś ciałem. Oczywiście, nie był to nikt, kto stanąłby w mojej obronie. Niestety..
Uznając to, jako moją ostanią szansę, wyminęłam mężczyznę, na którego twarz nawet nie spojrzałam, i podbiegłam do drzwi wyjściowych, rozpaczliwie szarpiąc za klamkę. Jak się okazało, były zamknięte. Moja ostatnia deska ratunku nie przyniosła żadnych efektów.
Wtedy poczułam, jak moje ciało odrywa się od ziemi. Jeden z mężczyzn przerzucił je sobie przez ramię i skierował się z powrotem w stronę schodów. Przed oczami mignęły mi jedynie buty Justina. Tylko tyle, a niemal natychmiast wywołały falę łez, wypływającą z moich oczu. To on to zrobił. Przywiózł mnie tutaj, bez żadnych skrupułów oddał, jak zurzytą zabawkę, którą trochę się pobawił, a teraz jedynie zajmowała miejsce w jego domu. Właśnie tak się czułam. Jak zwykły śmieć, nic więcej.
-Bądź grzeczną dziewczynką i siedź tutaj cichutko, Cindy. - blondyn rzucił mnie na łóżko, a moim pierwszym odruchem było odskoczenie na jego koniec. Nie wiedziałam, czy mężczyzna ten będzie chciał mnie teraz skrzwdzić. Jeśli tak, moje marne próby zabezpieczenia własnego ciała i tak nie przyniosłyby efektu. W końcu, kim ja byłam? Zwykłą, szarą szesnastolatką, której życie już dawno straciło sens.
Na moje szczęście, blondyn wyszedł z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. Wtedy znowu zaczęłam płakać. Tak głośno, że zmuszona byłam przyłożyć do swojej twarzy poduszkę, aby hałasem nie zwabić tutaj Zayna i jego popieprzonych kolegów.
Gdy położyłam się na lewym boku, z nadzieją, że uda mi się przespać ten najbardziej bolesny moment, drzwi od pokoju ponownie się otworzyły. Nie chciałam się odwracać, nie chciałam na nikogo patrzeć. Jedynie mocniej zwinęłam się w kłębek i zacisnęłam powieki. Mężczyzna w tym czasie podszedł do łóżka i usiadł na jego skraju, po czym chwycił między palce kosmyk moich włosów i założył go za ucho.
Justin...
-Tak musiało się stać, kochanie... - zaczął spokojnie, błądząc dłonią po moich plecach. - Gdybyś chciała zostać ze mną, nie musiałbym dopilnować, abyś nigdy z nikim nie była. - więc o to mu chodziło. Zżerała go zwykła zazdrość, z którą nie potrafił, a może nawet nie chciał walczyć.
Na jego słowa nie odpowiedziałam nic. Odsunęłam się jeszcze bardziej od niego, aby mnie nie dotykał. Nic to jednak nie dało, a jego prawa dłoń wylądował na mojej talii.
-Nie mógłbym na to pozwolić, tak będzie lepiej dla ciebie, słoneczko, uwierz mi. - słuchałam go, ale najzwyczajniej w świecie nie potrafiłam uwierzyć, że tak chore słowa wydostają się z jego ust. To naprawdę nie było normalne. Przepraszam, za takie porównanie, ale to jak oddanie psa do schroniska, gdy nie udało się nauczyć go załatwiania swoich spraw na dworze. I ja się właśnie tak poczułam. Poczucie własnej wartości opadło na samo dno.
Kiedy Justin zaczał podnosić się z łóżka i kierować w stronę drzwi, chciałam wykorzystać ten, najprawdopodobniej, ostatni moment, aby wyrzucić z siebie wszystko, co leżało mi na sercu.
-Mylisz sie Justin. Może tak nie wyglądam, ale teraz jestem już silna, a przynajmniej silniejsza, niż kiedyś. Nie chcę, aby moje życie całkiem się posypało. To, że ty nie potrafisz zaakceptować mojej decyzji, to nie moja wina. Ja chcę ci tylko powiedzieć, że skoro z tobą mi się nie udało, znajdę kogoś innego, kogo pokocham i kto pokocha mnie. Kto będzie mnie szanował i troszczył się o mnie, ponieważ ty nie potrafiłeś tego uczynić. Co więcej, kogoś, z kim będę sypiać, z kim w przyszłości będę miała dzieci. Ciebie przestaję już kochać, po tym, co zrobiłeś. Ale chcę być w życiu szczęśliwa, chociaż przez niewielką chwilę, a ty nie możesz zrobić nic, żeby mnie przed tym powstrzymać, rozumiesz? Nic...
Byłam przygotowana na to, że Justin wyjdzie z pokoju i w złości trzaśnie za sobą drzwiami. On jednak zatrzymał się i powoli obrócił w moją stronę. Nie był zły. Nie był wściekły. Był... smutny. Tak po prostu.
Nie odszedł jednak. Zamiast tego, zacisnął dłonie na pasku swoich spodni i odpiął go sprawnym ruchem, po czym ściągnął przez głowę koszulkę.
W tym momencie moje oczy rozszerzyły się do nienaturalnych rozmiarów, a dłoń automatycznie przyłożyłam do ust, siadając w tym samym czasie na łóżku.
-Co... Co ty chcesz zrobić? - zdołałam wyjąkać, zanim szatyn podszedł z powrotem do łóżka i pchnął na nie moje drobne ciało. Zanim usiadł na mnie okrakiem, zdjął jeszcze swoje spodnie i rzucił je na podłogę przy łóżku. - Justin, opamiętaj się, co ty robisz? - wyjąkałam z przerażeniem, starając się uciec od niego. Nie zdążyłam jednak, ponieważ szatyn w jednej chwili zatrzymał mnie, łapiąc za skrawek mojej bluzki. Usiadł na mnie ukrakiem i zaczął zdejmować ze mnie ubranie, a ja krzyczałam, chociaż właściwie nie wiem, po co. Przecież i tak nikt by mi nie pomógł. Mogliby jedynie przyjść tutaj i jeszcze bardziej motywować Justina.
Z drugiej strony, nie potrafiłam nie krzyczeć. Czułam, że moje milczenie byłoby zgodą na to, co Justin chce zrobić. Dlatego właśnie szarpałam się piszczałam, wyzywając go i starając się uderzyć.
-Przestań się wyrywać, kochanie. - kochanie... Nie powiedział tego złośliwie, bądź agresywnie. Mimo że jego ruchy były stanowcze, głos bardzo łagodny i smutny.
Chłopak nie przestał. Odpiął moje spodnie i siłą ściągnął je ze mnie, odrzucając na podłogę. Nie wiedziałam już, co mam robić. Mimo że bardzo nie chciałam pogodzić się z faktem, że on, chłopak, którego mimo wszystko nadal kocham, chce tak bardzo mnie skrzywdzić, zaczęłam oswajać się z tą myślą. Ale, czy on na pewno chciał to zrobić?
Żeby się tego dowiedzieć, spojrzałam w oczy Justinowi. Nie patrzył w moje i ewidentnie unikał mojego wzroku. I wtedy właśnie zyskałam pewność, że szatyn nie chce mnie skrzywdzić. Nie chce, jednak jego chora podświadomość nakazuje mu to zrobić.
Wybuchnęłam głośnym płaczem, czując, jak zerwał ze mnie stanik, a zaraz po tym również dolną część bielizny. Moje łzy jednak nie utworzyły się przez jego gesty, tylko przez świadomość, że ten gwałt zaboli również Justina. Możecie mnie zwyzwać od największych idiotek, jednak ja czułam, CZUŁAM, że szatyn cierpi, krzywdząc mnie. To chore.
Odpuściłam sobie walkę, gdy szatyn uniósł biodra, aby ściągnąć z siebie bokserki, a następnie jednym ruchem rozszerzył moje nogi. W momencie, kiedy wszedł we mnie, szybko i brutalnie, zawyłam z bólu, mocno zaciskając powieki. Kochałam go, a on tak mnie krzywdził. Najgorsze było to, że nie potrafiłam mieć do niego pretensji. Czułam ból i smutek, lecz nie potrafiłam o tym myśleć, jak o winie Justina. Tłumaczyłam w swojej głowie, że tak po prostu musiało się stać. Jedni mają kolorowe i bezproblemowe życie. Inni natomiast toną w lawinie własnych wspomnień. I ja, i Justin byliśmy takimi osobami. Nie potrafiliśmy odciąć się od przeszłości. Do mnie jednak ta cholerna przeszłosć wróciła, do Justina już nie przyjdzie. I tego mu, kurwa, zazdrościłam, jak i równocześnie o to miałam do niego pretensje. Tylko o to. Wiedząc, jak cierpiałam i opierając się o własne przeżycia z dzieciństwa powinien pomyśleć dwa razy, zanim zdecydował się zrobić to, co właśnie robił.
Mianowicie, złapał się ramy łóżka, za moją głową, aby przyspieszyć swoje ruchy. Nie chciałam tego, nie byłam podniecona, dlatego każde pchnięcie we mnie wywoływało okropny ból. Gdy stał się nie do zniesienia, kolejny raz chciałam się wyrwać, wiedząc niestety, że nie mam na to żadnych, nawet najmniejszych szans. Piszczałam i wrzeszczałam, kiedy jego ciało, stykające się z moim, poruszało się rytmicznie, a ja, chociaż bardzo chciałam, nie potrafiłam tego zatrzymać. Justin gwałcił mnie w tym momencie, kolejny raz nie przejmując się moimi łzami i błaganiami. Tak, błaganiami. Błagałam go, aby przestał. On jednak ani przez chwilę nie spojrzał w moje oczy i nie odzywał się, nie licząc dość głośnych jęków i przekleństw, uciekających z jego rozchylonych ust.
-Proszę cię, przestań. Ja już nie wytrzymuję... - wychlipałam cichutkim i osłabionym głosem. Na niego to jednak nie podziałało. Przyspieszył swoje ruchy, a na jego czole powstały niewielkie kropelki potu. I przez moment przeszło mi nawet przez myśl, że może chce to wszystko szybciej skończyć, abym szybciej przestała cierpieć. Skarciłam się jednak za taką myśl. To nienormalne, że usprawiedliwiałam go nawet podczas gwałtu.
Justin przeniósł jedną rękę niżej i dotknął dłonią mojej talii, po czym zaczął sunąć nią coraz wyżej, aż w końcu położył ją na moich piersiach. Zaczął je dotykać, sunąć po nich opuszkami palców, a ja kolejny raz nie mogłam zrobić nic. Całe szczęście, nie robił tego w brutalny sposób i nie czułam bólu. Mógłby przecież krzywdzić mnie również tym, gdyby tylko chciał, gdyby tylko sprawiało mu to przyjemność...
Czując, że Justin niedługo dojdzie i uwolni mnie od bólu fizycznego, odwróciłam głowę w lewo i łkałam cicho. Łzy powolutku spływały po moich policzkach, a następnie na czystą pościel. Wpatrywałam się w okno, za którym świeciło słońce. Tak bardzo chciałam normalnie, bez strachu wyjść z domu, z człowiekiem, którego kocham, trzymając go za rękę. Iść na spacer do parku, podziwiać kwiaty, drzewa i ptaki. Tak bardzo chciałam uśmiechać się bez żadnego powodu i cieszyć się każdą minutą życia. Nie było mi to jednak dane i wiedziałam, że już nigdy nie będzie. W moim sercu nie wzejdzie słońce. Na stałe zapanowała tam noc, ciemna, ponura i straszna...
Z mojego pięknego, wyimaginowanego świata zabrał mnie głos Justina, gdy spuścił się we mnie, dochodząc. Uśmiechnęłam się nawet przez łzy. Oznaczało to, że przestanę cierpieć, oczywiście fizycznie. Do bólu psychicznego byłam już zdecydowanie przyzwyczajona. Przynajmniej takie miałam wrażenie.
Chłopak bez słowa wyszedł ze mnie i sięgnął po swoje ubrania, które zaczął powoli zakładać. Ani razu jednak nie spojrzał na mnie. Ani razu nie zerknął nawet w moim kierunku. Nie wiedziałam, czy cieszyć się z tego powodu, czy smucić. Najważniejsze jednak, ze zaraz wyjdzie z tego pokoju i że już nigdy więcej go nie zobaczę.
I wtedy właśnie, gdy wstał z łóżka, ubrany już w swoje rzeczy, byłam pewna, że usłyszałam, jak cicho pociągnął nosem. Było to dla mnie szokiem, ponieważ ten gest mógł oznaczać tylko jedno.
-Justin... - wyszeptałam, więc szatyn, który zdążył dojść już do drzwi, odwrócił się w moją stronę. I wtedy to zobaczyłam. Po jego policzkach spływały najprawdziwsze łzy. Gdy patrzył w moje oczy wręcz czułam jego ból i smutek. On naprawdę nie chciał mnie skrzywdzić i, co więcej, żałował tego, co zrobił.
To koniec. Jego łzy wystarczyły, aby moje serce pękło na miliony maleńkich kawałeczków. I wiedziałam, że nigdy w życiu nie uda mi się ich poskładać...
~*~
Mamunium to prawie koniec. Wlaściwie, to mój ulubiony rozdział. Został nam jeszcze epilog, więc do następnego, który pojawi się prawdopodobnie w niedzielę ;*
ask.fm/Paulaaa962
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
środa, 27 sierpnia 2014
Rozdział 44...
Upadłam na kolana na beton, przed grobem Austina, i płakałam. Byłam tak cholernie zrozpaczona. Nie wiedziałam, co mam teraz zrobić, co zrobić ze sobą. Chciałam zacząć wszystko od nowa. Wybaczyłam Justinowi wszystko, WSZYSTKO, co mi zrobił. I kiedy myślałam, że w końcu zacznie się między nami układać, usłyszałam to jedno, pieprzone zdanie, którego wolałabym nigdy w życiu nie usłyszeć. Dosłownie, wolałabym żyć w nieświadomości do końca życia, niż teraz wiedzieć, że chłopak, który ukradł moje serce, zabił mojego brata.
-Co ja mam zrobić? - wychlipałam, dławiąc się własnymi łzami. - Co ja mam, kurwa, zrobić!? Chciałam być szczęśliwa. Chciałam na nowo ułożyć sobie życie z Justinem. Chciałam o wszystkim zapomnieć, zacząć od nowa. Dlaczego to wszystko musi być tak popieprzone? Dlaczego nic nie może się zacząć układać? Przez te parę minut naprawdę myślałam, że wszystko ma szansę się ułożyć. Więc dlaczego nie może!? - na koniec krzyknęłam, nie zważając na to, że przebywałam w takim miejscu, jak cmentarz. Tak, jak jeszcze do niedawna tliła się we mnie iskierka nadziei na nowe, lepsze życie, tak teraz w nic już nie wierzyłam. Nie wierzyłam, że cokolwiek może uledz zmianie, no, chyba że na gorsze. Ja naprawdę w ciągu tak krótkiej chwili wybaczyłam Justinowi wszystko. I byłabym w stanie wszystko wybaczyć. Wszystko z wyjątkiem tego. Justin zabił mi brata. Jedyną osobę, oprócz niego samego, na której mogłam polegać, której ufałam i którą bezgranicznie kochałam. Zabrał mi go, tak po prostu. Jakby był on lalką, którą z dnia na dzień można wyrzucić do śmietnika.
Po chwili wiedziałam już, co powinnam zrobić. Nie potrafię być z człowiekiem, który zabił mojego brata. Mimo mojej miłości do niego, muszę go zostawić i iść... gdziekolwiek. Cholernie go kocham, ale codziennie będzie mi przypominał o moim zmarłym bracie. Codziennie, każdego dnia, kiedy tylko spojrzę na jego twarz, zobaczę smutne oczy Austina, a to dla mnie zbyt wiele.
Wstałam więc z ziemi i otrzepałam kolana z piasku. Po jednej stronie mojego umysły był Justin i Austin, przepychający się. Po drugiej jednak widniał obraz małego, zapłakanego Justina, obmacywanego przez starych zboczeńców. Nigdy nie przypuszczałam, że Justin mógł przejść przez coś takiego. I mimo że było mi go cholernie szkoda, nie potrafiłam wybaczyć mu zabójstwa.
Weszłam do domu szybko, jednak cicho. Nie zdjęłam nawet butów. Od razu pobiegłam w stronę schodów. Chciałam jak najszybciej spakować najpotrzebniejsze rzeczy i uciec. Uciec od niego. Gdzieś, gdziekolwiek, daleko...
Wbiegając na schody zdeżyłam się z ciałem Justina. Kurwa, miałam nadzieję, że jednak nie zastanę go w domu. Chlopak złapał mnie w pasie i uśmiechnął się lekko. Przez ten uśmiech wybuchnęłam płaczem i nie potrafiłam tego powstrzymać. To był po prostu odruch.
-Cindy, co się stało? - brwi Justina powędrowały ku górze, kiedy otarł kciukami łzy z moich policzków.
-Zostaw mnie, nie dotykaj mnie! - krzyknęłam, nagle wpadając w panikę. - Wybaczyłam ci wszystko! Każde twoje uderzenie i wyzwisko! Kiedy twoja matka opowiedziała nam o wszystkim chciałam zacząć od nowa! Kurwa, człowieku, kocham cię najmocniej na świecie, a ty co zrobiłeś!? Zabiłeś mojego brata! - wrzasnęłam, uderzając go w twarz. Chciałam zrobić to po raz kolejny, ale Justin objął moje ciało ramionami i uniemożliwił mi to. Zaczęłam się szarpać i wyrywać. On jedynie stał i głaskał mnie delikatnie, szepcząc coś do mojego ucha.
-Cindy, uwierz mi, chciałem ci powiedzieć. Chciałem ci powiedzieć o wszystkim, ale...
-Ale co!? Zabrakło ci odwagi!? Czy może nie chciałeś psuć swojego idealnego życia!? - powiedziałam to, zanim zdążyłam ugryźć się w język. To oczywiste, że Justin nie ma idealnego życia. Dobrze wiem, co to znaczy wspomnienia. Co to znaczy TAKIE wspomnienia. I żałowałam, że wypowiedziałam to ostatnie zdanie, ale cóż, nie cofnę swoich słów.
-Cindy, to był wypadek. Nie chciałem go zabić, uwierz mi. - byłam niemal pewna, że Justin się zdenerwuje. On jednak zachował spokój, którego ja nie potrafiłam w sobie odnaleźć.
***Wspomnienie***
Szatyn, po otrzymaniu wiadomości od swojego przyjaciela, wsiadł do samochodu i pojechał prosto w umówione miejsce spotkania. Było to strome zbocze, na obrzeżach miast, gdzie poznali się wiele lat temu. Gdy dojechał, od razu podszedł do Austina, z rękoma schowanymi do kieszeni nisko opuszczonych spodni.
-Chciałeś porozmawiać. - zaczął, unosząc brwi, jednak nie spojrzał na bruneta.
-Tak. - odparł sztywno, zaciągając się papierosem, po którego sięgał naprawdę rzadko.
-O czym? - spytał szatyn, kopiąc jednocześnie kamień butem, który potoczył się i spadł w przepaść.
-Raczej o kim. - warknął Austin, po raz pierwszy podczas tej rozmowy zdradzając swoje emocje. A Justin wiedział już dobrze, kogo dotyczyć będzie ta rozmowa.
-Cindy nie jest małym dzieckiem, żebyś musiał kontrolować jej życie, zrozum to wreszcie. Ma szesnaście lat i ma prawo sama decydować, z kim chce rozmawiać, z kim chce się całować i z kim sypiać. - czuł, że powiedział o słowo za dużo, jednak teraz nie mógł już tego cofnąć i jedynie czekał na wybuch przyjaciela.
Ten jednak milczał przez dobre kilka chwil, aż w końcu zacisął szczękę oraz pięści i głośno wypuścił powietrze.
-Spałeś z nią? - warknął, nadal nie zerkając nawet w stronę przyjaciela.
-Nie, nie spałem, ale było blisko. - odparł. - A ty nie możesz zabronić tego ani jej, ani tym bardziej mi. - kiedy uniósł wzrok, poczuł mocne szarpnięcie i pięści Austina, zwinięte na jego koszulce.
-Masz się do niej nie zbliżać, rozumiesz!? - krzyknął, popychając go lekko. Szatyn zachwiał się, jednak nie stracił równowagi. - To, że ktoś zrobił piekło z twojego życia nie oznacza, że musisz jeszcze bardziej spieprzyć życie mojej siostry! - tym przegiął. Uderzył w czuły punkt Justina i sprawił, że w oczach zapiekły go słone łzy. Nie kontrolował swoich emocji, jednocześnie nie kontrolując złości. Zbliżył się do bruneta i w jednej chwili popchnął go, sprawiając, że chłopak osunął się ze skarpy i spadł w przepaść. Justin jeszcze przez parę chwil wpatrywał się w jego ciało, kiedy w końcu dotarło do niego, co zrobił. W jednej chwili po jego policzkach zaczęły spływać łzy. Austin był dla niego więcej, niż tylko przyjacielem. Był dla niego bratem, oparciem, zawsze mógł na niego liczyć. Zrozumiał, że to on go zabił. Przez przeszłość i tę jedną, drobną dziewczynę, przez którą ich przyjaźń legła w gruzach...
***Koniec wzpomnienia***
-Przestań się głupio tłumaczyć, Justin. Zabiłeś go. Zabiłeś mojego brata. Nigdy, powtarzam, nigdy ci tego nie wybaczę. - i wtedy właśnie nadszedł moment, w którym musiałam wypowiedzieć te słowa. - Lepiej będzie, jeśli się rozstaniemy, Justin. - oczywiście, nie patrzyłam mu w oczy. Nie potrafiłabym. Rozstanie, do którego byłam wręcz zmuszona, cholernie mnie bolało. Ja naprawdę nie chciałam odchodzić od Justina, jednak nasz związek nie miał już żadnej przyszłości.
-Nie zostawisz mnie, Cindy. Nie pozwolę ci na to. - nie potrafiłam unieść wzroku, kiedy wyczułam w jego głosie smutek. Teraz, kiedy znałam już całą prawdę, nie potrafiłam go słuchać. Nie potrafiłam, ponieważ czułam, jak bardzo cierpi i cierpiał przez te wszystkie lata. - Słyszysz? Nie możesz mnie zostawić. Nie możesz, nie teraz, proszę... - po ostanim z jego słów znowu się rozpłakałam. Nie spodziewałam się, że Justin będzie mnie prosił, abym z nim została, abym nie odeszła. Myślałam, że się wścieknie, że będzie na mnie krzyczał, bił. I uwierzcie, wolałabym to, niż jego cholerny smutek, który bolał mnie sto razy bardziej niż jakiekolwiek siniaki i uderzenia. - Kochanie... - wyszeptał, dosłownie łamiącym się głosem. - Malutka, spójrz na mnie. - siłą zmusił mnie, abym uniosła wzrok. Tak bardzo tego żałowałam. Mianowicie, w jego oczach lśniły najprawdziwsze łzy. Gdybym nie poszła dzisiaj na cmentarz, teraz przytuliłabym go do swojego serduszka i starała się pocieszyć. Naprawdę. Jednakże nie mogłam tego zrobić i musiałam się wręcz kontrolować, aby nie rzucić się Justinowi na szyję.
-Zachowaj te łzy dla siebie. - chciałam, aby ton mojego głosu był oschły i pozbawiony emocji. Zamiast tego, wyszedł mi szept, przepełniony uczuciami do niego.
Justin gwałtownie objął moją twarz dłońmi i dotknął moich ust swoimi. Zaczął muskać je delikatnie, lecz z taką namiętnością, jakiej nie wyczułam jeszcze nigdy. Chociaż bardzo nie chciałam, zaczęłam odwzajemniać pocałunek, stając na palcach i wplątując palce w jego włosy, z tyłu głowy. Tak cholernie go kochałam, że w tym momencie, kiedy on również okazał mi miłość, przestałam kontrolować sama siebie, a mój rozum przestał pracować. Minęło naprawdę dużo czasu, zanim zorientowałam się, co robię. Ze łzami w oczach i bólem w sercu odepchnęłam go od siebie. Justin jednak nadal pozostał w niewielkiej odległości ode mnie. Trzymał moje dłonie w swoich i patrzył na mnie tym wzrokiem, od którego ściskało się moje serce.
-Proszę, skarbie, zostań ze mną. Błagam cię o to, rozumiesz? - im dłużej na niego patrzyłam, tym bardziej miałam ochotę już nigdy go nie opuścić. To chore, dlatego jak najszybciej musiałam stąd wyjść, zanim całkowicie stracę głowę.
-Nie, Justin. To koniec. Ostateczny koniec. - spuściłam głowę i wyszarpałam dłonie z uścisku Justina. Powoli zaczęłam odchodzić na górę, kiedy przerwał mi dźwięk zamykania drzwi na klucz. Odwróciłam się więc w stronę wyjścia i uniosłam brwi, widząc Justina, trzymającego w dłoni klucz.
-Nie możesz mnie zostawić, Cindy. Nie pozwolę ci na to...
***
Po raz kolejny z całej siły uderzyłam pięścią w drzwi, jednak nic to nie dało. Wydałam z siebie głośny krzyk, upadając na kolana i szarpiąc za swoje włosy. Popadałam w paranoję...
Justin spełnił to, o czym mówił. Nie pozwolił mi odejść. Zamiast tego, zamknął mnie w piwnicy, uwięził. Chociaż szarpałam się, biłam go, krzyczałam, on siłą zaciągnął mnie tutaj i zamknął, samą ze sobą, ze swoimi myślami.
-Wypuść mnie stąd, psycholu! - wrzasnęłam, znów uderzając w drzwi. Oczywiście, ani drgnęły. Jedynie na schodach usłyszałam odgłos kroków, z każdą chwilą zbliżający się do moich uszu. Odskoczyłam od drzwi, kiedy zabrzęczał w zamku dźwięk klucza. Drzwi otworzyły się, a do środka wszedł Justin. Kiedy na parę chwil miałam otwartą drogę ucieczki, chciałam z niej skorzystać. Skończyło się jednak na tym, że Justin złapał mnie w pasie i przyciągnął do swojego ciała, a drzwi ponownie zamknął na klucz i schował go głęboko do kieszeni jeansów.
-Malutka, spokojnie. - zaczął głaskać mnie po plecach i włosach, a ja czułam w tym momencie obrzydzenie do niego. Jakim prawem mnie dotykał i przetrzymywał tutaj? Powiedziałam w prost, że to koniec i że nasze wspólne życie nie ma już przyszłości. Czy on nie potrafi tego zaakceptować?
-Puść mnie. - powiedziałam roztrzęsionym głosem. Gdy poluźnił uścisk, pobiegłam na drugi koniec pomieszczenia i usiadłam tam na podłodze, przyciągając kolana do klatki piersiowej i obejmując je ramionami. Justin westchnął głośno i podszedł do mnie, aby założyć kosmyk niesfornych włosów za moje ucho. - Nie dotykaj mnie! - krzyknęłam, czując, że jego dotyk znowu zaczął sprawiać mi ból.
Nie posłuchał moich słów. Wręcz przeciwnie, usiadł obok mnie na podłodze i zaczął sunąć dłonią po moim ramieniu w górę i w dół. Nie powiedziałam już nic. Po co, skoro moje słowa i tak na niego nie działają. I nie wiem, dlaczego to robił, dlaczego był tak spokojny, tak delikatny, tak czuły i kochany. W jednej chwili czułam do niego obrzydzenie i nienawiść i również w tym samym momencie współczułam mu całym sercem każdego ze wspomnień.
-Cindy, zostaniesz ze mną, zobaczysz. Będzie nam razem dobrze, uwierz mi. - bałam się. Cholernie się bałam, ponieważ jego głos przypominał zmieniony ton lalki. Był tak przeraźliwie pusty. Tak pusty, jak jego oczy.
-Nie zostanę, nie chcę. Zabiłeś mi brata. Nie potrafię z tobą być, zrozum to wreszcie. To dla mnie za dużo. Nadal nie potrafię pogodzić się z jego śmiercią, a teraz, tak nagle, dowiaduję się, że... że to wszystko przez ciebie. Dlaczego to zrobiłeś? - wiedziałam, że czekało mnie jeszcze sporo płaczu, skoro na samo drobne wspomnienie o Austinie poczułam pod powiekami łzy.
-Koteczku, to był wypadek, uwierz mi. Przecież nie chciałem go zabić, był moim przyjacielem. Pokłóciliśmy się, tak wyszło. To nie moja wina. - jeszcze bardziej przybliżył się do mnie i objął mnie ramionami, jedną dłoń układając na moich plecach, natomiast drugą z tyłu głowy. Kiedy on przytulał mnie do siebie, ja płakałam, a moje łzy były wielkości grochów. Trzęsłam się i nie potrafiłam wyrwać z uścisku Justina. Kurwa, ja nie chciałam, aby on przestał mnie przytulać. Nie chciałam, ponieważ w jego ramionach czułam się po prostu bezpiecznie. W tym momencie wiedziałam, że nie byłby w stanie zrobić mi krzywdy, dlatego chciałam, aby jak najdłużej mnie dotykał i aby składał jak najwięcej pocałunków na moim czole. I nienawidziłam siebie samej za takie myśli.
-Zobaczysz, uda nam się. Wszystko razem poukładamy, tylko zapomnij o tym. Zapomnij. - kiedy głaskał mnie po policzku i ścierał moje łzy, chyba dodatkowo przekazywał mi tym gestem swoje emocje. - Wiesz, jak cię kocham, aniołku. Wszystko bym dla ciebie oddał. Dlatego zostań ze mną, a zobaczysz, że będziesz szczęśliwa. - kolejny raz wybuchnęłam płaczem. Dlaczego nie mógł być taki wtedy, kiedy starałam się naprawić nasze relacje? Dlaczego przez tyle czasu znęcał się nade mną i psuchicznie i fizycznie, zamiast okazywać mi swoją miłość?
-Przestań, proszę cię, przestań. Nie chcę, nie potrafię już tego słuchać. - jeszcze bardziej przyciągnęłam do siebie kolana i zatkałam dłońmi uszy. Wtedy poczułam, jak Justin delikatnie odchylił moje ciało do tyłu, sprawiając, że położyłam się na ziemi. Zanim zdążyłam się zorientować, oparł się na łokciach za moją głową i delikatnie musnął moje usta. Tak bardzo chciałam tego uniknąć, a jednocześnie tak chciałam pogłębić ten pocałunek. I kiedy Justin przejechał językiem po mojej wardze, poddałam się. Zaczęłam jeszcze mocniej połakać, jednocześnie oddając pocałunek. Wręcz zachłannie muskałam jego usta, tak bardzo za tym tęskniłam. Czułam, jak Justin zaczął się delikatnie uśmiechać. Ja nie potrafiłam tego uczynić. To wszystko zbyt bardzo mnie bolało. Nie przerwałam jednak naszego małego aktu miłości. A wiecie, co było najgorsze? Że nie chciałam na tym przestać, naprawdę. W moim umyśle zachowało się jednak jeszcze odrobinę zdrowego rozsądku i gdy Justin wsunął rękę pod moją koszulkę, odepchnęłam go od siebie, równocześnie z kolejnymi łzami, które wypłynęły z moich oczu
-Nie możemy, rozumiesz!? Nie możemy być razem! Ja nie mogę być z tobą! Nie możemy się całować, sypiać ze sobą. Kurwa, nie możemy! Zabiłeś mojego brata, nie wybaczę ci tego, rozumiesz!?
-Skarbie, wiem, że mnie kochasz, a ja kocham Ciebie. Dlaczego więc cały czas nas rozdzielasz? - kiedy odeszłam na drugą stronę pomieszczenia, Justin poszedł zaraz za mną,
-Odejdź, odsuń się, zostaw mnie w spokoju! - pisnęłam, ponownie upadając na kolana. Psychicznie nie wytrzymywałam i wręcz wariowałam. Nie wiedziałam już, co mam robić. Czy do końca życia miałam siedzieć, zamknięta w piwnicy? Czy już nigdy nie będzie mi dane zobaczyć słońca, błękitu nieba?
-Kocham cię, wiesz? - Justin ukucnął obok mnie, uśmiechając się. To nie był normalny uśmiech, Justin również zaczynał wariować. To był uśmiech człowieka, chorego psychicznie.
***
To straszne, ale nie wyszłam z tego pomieszczenia do końca dnia. Siedziałam pod ścianą, płakałam i myślałam nad wszystkim. Starałam sobie przypomnieć pierwszy dzień, kiedy przeprowadziłam się do Austina. I mimo że wydaje się to tak odległe, dzień ten nastąpił bardzo niedawno. Pamiętam dokładnie pierwsze wrażenie, jakie zrobił na mnie Justin. Właściwie, nie potrafiłam wyrobić sobie o nim zdania. Od początku był tajemniczy i małomówny. Rzadko dowiadywałam się o nim czegokolwiek. I właśnie ta aura sprawiała, że mimo początkowego strachu, starałam się bardziej go poznać i rozszyfrować. Chciałam wiedzieć, co czuje, co myśli, o mnie, jak i o życiu. Nigdy nie udało mi się tego dokonać, poniewać Justin nigdy nie otworzył się przede mną. Dopiero dzisiaj pokazał część swoich emocji. Mały ułamek, z wielkiej całości.
***Wspomnienie***
Po wszystkich krzykach, pocałunkach i łzach, siedziałam w kącie pomieszczenia, skulona, z kolanami przyciągniętymi do piersi. Wpatrywałam się w jeden martwy punkt na podłodze i chociaż chciałam, nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Czułam na sobie spojrzenie Justina, cały czas, przez kilka godzin. Upominanie go nie przynosiło żadnych efektów, dlatego zrezygnowałam z jakichkolwiek prób. Nic nie dałyby mi również krzyki. Po prostu odpuściłam.
-Co opowiadała ci moja matka? - spytał w końcu, przerywając ciszę, po raz pierwszy od długiego czasu. Zdziwił mnie swoim pytaniem, lecz od razu wiedziałam, co ma na myśli. Tak, jak powiedziała pani Bieber, miało być to tajemnicą. Jednak jestem jej wdzięczna, że nie dotrzymała obietnicy, danej Justinowi, i opowiedziała nam wszystko. Dzięki temu mogłam zrozumieć Justina i jego postępowanie. Cóż, starałam się to zrozumieć.
-O... O twojej opiekunce i o tym, co robiła... - powiedziałam to bardzo cicho i niepewnie. Ja osobiście nie chciałabym, żeby ktoś wracał do moich wspomnień. On najwyraźniej był bardziej odporny i potrafił ukrywać emocje, o czym przekonałam się już dawno, ponieważ nie zareagował na moje słowa w żaden sposób. Jego wzrok nadal wbity był tępo w moją postać, a dłonie splecione na karku.
-Co dokładnie mówiła? - znowu żadnych emocji. Ton jego głosu zaczął mnie powoli przerażać, dosłownie.
-O tym, jak cię traktowała, co robiła... - nie potrafiłam opisać bardziej szczegółowo. Sama myśl o tym, co przeszedł Justin jako mały dzieciak, cholernie mnie bolała. Nie chciałam wyobrażać sobie tego wszystkiego, dlatego nie kontynuowałam. Justin doskonale wiedział, o czym mówiłam.
-Widzisz, byłaś egoistką, kochanie. Nie pomyślałaś, że mogłem przejść przez coś podobnego do twojej historii, prawda?
-Dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałeś? Dlaczego? Przecież zrozumiałabym cię i wszystko to, co robiłeś. Nie miałabym nawet do ciebie pretensji, starałabym ci się pomóc. Dlaczego mi nie powiedziałeś?
-Może dlatego, że nie jestem w stanie nikomu w pełni zaufać? - takiej odpowiedzi szczerze się nie spodziewałam. Był moim chłopakiem, kochał mnie i nie potrafił zaufać mi na tyle, aby opowiedzieć o swojej przeszłości? Przecież on wiedział o mnie wszystko. Muszę przyznać, zabolało mnie to odrobinę, ale starałam się tego po sobie nie pokazać.
-Nawet mi? - spytałam, z minimalną nadzieją w głosie.
-Tak, Cindy. Jesteś w końcu kobietą, do których ja nie mam zaufania. I moja miłość do ciebie niczego tutaj nie zmieni. - dzisiejszego dnia Justin był taki... Taki poważny. Jego głos przyprowadzał mi na myśl dużo starszego mężczyznę. Doskonale wiedział, co mówi, a każde jego słowo idealnie współdziałało z innymi.
-Rozumiem... - szepnęłam, spuszczając głowę i po raz kolejny zaczynając bawić się rękawami swojej bluzki.
***Koniec wspomnienia***
Usłyszałam dźwięk klucza, przekręcanego w zamku, a następnie drzwi od pomieszczenia otworzyły się. Nie podnosiłam głowy, ponieważ doskonale wiedziałam, że to Justin. Nikt inny nie mógłby tutaj wejść.
-Przemyślałaś to wszystko? Zostajesz ze mną? - już od progu usłyszałam jego głos, za który oddałabym własne życie. Jakie to głupie i bezsensowne...
-Powiedziałam ci, Justin. Nie mam zamiaru z tobą być. Chociaż cię kocham, nie chcę cię znać. Nie po tym, co zrobiłeś. To okropne, wiesz? I jednocześnie nienawidzę cię za to. Wszystko mogłabym ci wybaczyć, ale nie Austina. To zbyt wiele i dobrze o tym wiesz. - kiedy on zbliżał się do mnie, po ziemi przeczołagałam się do końca pomieszczenia. Wyraz jego twarzy znacząco się zmienił. Powiem szczerze, zaczęłam się go bać. Kolejny już raz.
-Przykro mi, Cindy, ale nie dajesz mi wyboru. Nie możesz tak po prostu ode mnie odejść i być z innym. Skoro nie chcesz być ze mną, nie będziesz z nikim. - moje oczy rozszerzyły się do nienaturalnych rozmiarów, kiedy zrozumiałam, że jego słowa brzmią dokładnie tak samo, jak słowa Zayna. - Odechce Ci się...
~*~
Ugh, już tak blisko koniec...
Co sądzicie o tym wszystkim?
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
ask.fm/Paulaaa962
wtorek, 26 sierpnia 2014
Rozdział 43...
Ze wstrzymanym oddechem wpatrywałam się w poważną i skupioną twarz mamy Justina. Właściwie, nie tylko ja. Jazzy i Katy były tak samo przejęte. Również nie miały pojęcia, co szatynka chce nam powiedzieć. Prawdę? To znaczy, że Justin jednak skrywał jakąś tajemnicę. Pytaniem pozostało jedynie, jaką? Musiało być to coś naprawdę ważnego, skoro stanowiło temat tabu. Coś, o czym miała nie mówić i zdecydowała się tylko ze względu na naszą, a przede wszystkim moją, sytuację.
-Kiedy Justin był dość mały, miał bowiem dziesięć lat, Jazzy poważnie zachorowała. Musieliśmy wyjechać z miasta na drugi koniec kraju, do specjalistycznej kliniki. Nie wiem, czy jeszcze to pamiętasz. - robiąc chwilową przerwę, spojrzała pytająco na swoją córkę. Jazzy jedynie skinęła lekko głową, więc kobieta wzięła głęboki oddech i kontynuowała. - Wyjechaliśmy na dwa miesiące, więc nie mogliśmy wziąć Justina ze sobą. Znalazłam w internecie ogłoszenie na opiekunkę. Zadzwoniłam do tej pani, umówilyśmy się, przyszła do nas do domu. Pasowała jej praca akurat na dwa miesiące. Zgodziła się mieszkać u nas, zajmować się Justinem, gotować mu obiady, odprowadzać do szkoły, odrabiać z nim lekcje. Miała być dla niego, jak matka zastępcza. Naprawdę nie chcieliśmy go zostawiać, ale nie było innego wyjścia. Tej kobiecie, Marie miała na imię, wysyłaliśmy jedynie pieniądze na utrzymanie Justina. Naprawdę myśleliśmy, że wszystko będzie dobrze...
***Wspomnienie***
Kiedy po domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi, kobieta wstała z kanapy i, ostatni raz poprawiając swoją bluzkę, udała się w kierunku wyjścia. Z uśmiechem na ustach otworzyła, wpuszczając do środka wysoką szatynkę. Ubrana była w elegancką sukienkę i wyglądała na nie więcej niż trzydzieści pięć lat. Była zadbaną kobietą i sam jej widok pokazywał, że miała klasę. Budziła również zaufanie, dlatego zrobiła na pani Bieber dobre pierwsze wrażenie.
-Zapraszam. - z uśmiechem na ustach wskazała jej gestem dłoni salon. Marie weszła w głąb domu, rozglądając się przy tym po wnętrzu. Nastawiła się już, że spędzi tutaj kolejne dwa miesiące, dlatego chciała dobrze zapoznać się z tym miejscem. - Proszę usiąść. - kolejny raz zrobiła to, co nakazała gospodyni domu. - Czyli rozumiem, że jest pani zainteresowana pracą, tak? - Pattie chciała przejść od razu do konkretów. Prawdę mówiąc, zależało jej na czasie, ponieważ razem z mężem miała wyjechać do córki już następnego ranka.
-Tak, jak najbardziej. Odpowiadają mi wszystkie warunki, jakie przedstawiła pani przez telefon. Mogę zacząć pracę od zaraz. - właśnie na takie slowa liczyła pani Bieber. Marie przedstawiła wszystko prosto, jasno i przejrzyście. Nie zadawała wielu pytań, nie negocjowała miesięcznej stawki. Nic. - Jednakże, chciałabym przed podpisaniem umowy poznać jeszcze chłopca, którym będę miała się zajmować.
-Oczywiście, Justin powinien lada moment wrócić ze szkoły. Póki go nie ma, może powiem o synu kilka słów. Justin jest z reguły grzecznym dzieckiem. Owszem, od czasu do czasu zdaży mu się coś przeskrobać, jednak to normalne dla chłopców w jego wieku i mam nadzieję, że zaakceptuje to pani. Oprócz tego, Justin jest dość ruchliwy i, prawdę mówiąc, mało czasu spędza w domu, dzięki czemu będzie pani miała dużo wolnego czasu. On nie potrzebuje zbyt dużo opieki, nie jest wymagającym dzieckiem.
Wtedy drzwi od domu trzasnęły lekko, a do salonu wbiegł dziesięcioletni chlopiec. Grzywka szatyna opadała na jego czoło, kiedy rzucił plecak pod nogi i chciał wbiec na górę.
-Synku, chodź tutaj na chwilę. - na dźwięk głosu mamy zatrzymał się jednak i wrócił do salonu.
-Dobry. - mruknął, na widok nienzajomej. Nie był typem dziecka, które czuje jakikolwiek respekt w stosunku do obcych.
-Justin, to jest właśnie pani Marie, która będzie opiekowała się tobą, podczas naszego wyjazdu. - szatyn spojrzał na kobietę z uśmiechem. Jednak jego uśmiech zniknął, kiedy wzrok spotkał się z jej wzrokiem. I już wtedy zaczął się jej bać...
***Koniec wspomnienia***
-Naprawdę nic nie zauważyliśmy. Nie zwróciliśmy również uwagi, kiedy Justin powiedział nam, że nie chce zostać z tą opieknunką i żebyśmy znaleźli mu inną. Nam jednak bardzo się spieszyło i stwierdziliśmy, że jak zwykle coś wymyśla. Gdybyśmy tylko wtedy zauważyli, że coś z tą kobietą jest nie w porządku, nie wyjechalibyśmy. Może wtedy do niczego by nie doszło. Może wtedy udałoby nam się zapobiec tragedii.
-O jakiej tragedii pani mówi? Co ta opiekunka ma wspólnego z charakterem Justina. Co się wydarzyło, kiedy wyjechaliście?
-Przez pierwsze dni dzwoniliśmy do niego regularnie. Z czasem jednak coraz rzadziej i dlatego nie zauważyliśmy, że wszystko zaczęło się zmieniać.
***Wspomnienie***
Justin wrócił ze szkoły i ustawił plecak obok szafki w przedpokoju. Już nie rzucał go bezwładnie na podłogę. Bał się spojrzenia swojej opiekunki, jeśli można było tak ją nazwać. Wielokrotnie uderzyła go, a on najzwyczajniej w świecie bał się tej kobiety.
-Miałeś wrócić godzinę temu. - nie zdążył nawet podnieść głowy po wejściu do salonu, a już został zaatakowany uderzeniem w policzek. Nie chciał przed nią płakać. Wlaściwie, nie bolało go to tak bardzo.
-Musiałem zostać dłużej w szkole, dlatego...
-Przestań kłamać, mały gnojku. - drugi policzek i uderzenie w brzuch. Ta kobieta nie była normalna. Była zdecydowanie chora psychicznie i niezrównoważona. Zaczęła go bić, całkowicie bez powodu. Cóż, może dlatego, że spóźnił się parę minut?
I nie było to zwykłe przepychanie. Ona go katowała. Nie zważała na to, w jakie części ciała uderzała. Chciała sprawić mu jak najwięcej bólu. Nawet wtedy, kiedy leżał już na ziemi, na zimnych panelach w salonie, nie przestała. Kopała go i krzyczała. Jak chora psychicznie, obłąkana.
A chłopiec zaczął tracić świadomość, tracić przytomność. Zemdlał z bólu, nie wypuszczając spod swoich powiek ani jednej łzy. Przyrzekł sobie, że nie da jej tej chorej satysfakcji...
***Koniec wspomnienia***
Już teraz po moich poloczkach spływały łzy. Nigdy nie sądziłam, że Justina mogło spotkać coś takiego. Odkąd go znałam był zawsze albo uśmiechnięty, albo agresywny. Nigdy, powtarzam, nigdy nie widziałam, aby był smutny. Potrafił naprawdę dobrze ukrywać swoje emocje.
-My nadal o niczym nie wiedzieliśmy. Ta bezduszna kobieta znęcała się nad nim, a my nic nie mogliśmy z tym zrobić. Żyliśmy na drugim końcu Stanów ze świadomością, że nasz syn ma dobrą opiekę, że jest bezpieczny...
***Wspomnienie***
Szatyn całe dnie przesiadywał w swoim pokoju, zamknięty w czterech ścianach, odizolowany od świata. Nie chciał nigdzie wychodzić, nie chciał z nikim się spotykać. Jakby w ciągu tak krótkiego czasu uszła z niego jakakolwiek chęć do życia.
Wtedy właśnie do pokoju weszła ona. Kobieta, której szczerze nienawidził i której życzył wszystkiego, co kojarzy się z bólem i cierpieniem, czyli tym, co ona dawała jemu.
Usiadła na skraju łóżka, a kiedy Justin myślał, że po raz kolejny będzie chciała go uderzyć, ona pogłaskała go po ramieniu. Był zdziwiony, ale jeszcze bardziej przestraszony jej gestem. Na tym jednak nie przestała. Zaczęła go dotykać, głaskać po policzkach, przeczesywać palcami włosy. Byłoby to notmalne tylko wtedy, jeśli oboje byliby dorośli. Teraz jednak budziło to po prostu niedowierzanie. Chłopiec również nie wiedział, co się dzieje, ponieważ kobieta ta nigdy nie zachowywała się tak w stosunku do niego. Szok natomiast nastąpił w momencie, w którym kobieta ułożyła dłoń na jego kroczu. Szatyn nie wiedział, jak ma się zachować. Siedział, zszokowany na łóżku. Kiedy chciał się poruszyć i najzwyczajniej w świecie uciec od niej, powstrzymała go przed tym, kolejny raz zaczynając go obmacywać...
***Koniec wspomnienia***
Byłam tak wstrząśnięta, jak jeszcze nigdy, powtarzam, NIGDY w życiu. Moje oczy były nienaturalnie powiększone. Zresztą, tak samo wyglądała Jazzy i Katy. One również nie miały o niczym pojecia i był to dla nich taki sam szok.
-Justin był molestowany? Dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałaś? Dlaczego nie dałaś mi chociaż spróbować go zrozumieć? - spytała Jazzy, z wyrzutem.
A wtedy właśnie mama Justina rozpłakała się, a wręcz wybuchnęła płaczem. Widziałam, ile kosztowało ją opowiadanie nam tego. I podziwiałam ją.
-Nigdy nie wybaczę sobie tego, co ten dzieciak musiał przejść, a najgorsze, że... Że to jeszcze nie koniec...
***Wspomnienie***
Kobieta trzymała chlopca za rękę, mocnym i silnym uściskiem, aby upewnić się, że dziecko nigdzie jej nie ucieknie. Był środek nocy, a oboje przemierzali teraz dworzec kolejowy, na obrzeżach miasta. Justin nie wiedział, dlaczego tutaj przyszli. Nie wiedział nic. Wolałby leżeć we własnym łóżku i chociaż w nocy cieszyć się spokojem.
-No kochanie, czas zemścić się na tobie. - nie zrozumiał jej słów, kiedy zatrzymała się gwałtownie w podziemiach. - Nienawidzę facetów, nienawidzę ich przez to, że kiedyś jeden skrzywdził mnie. - chłopiec nadal nie rozumiał, co się dzieje.
Wtedy zobaczył, że z oddali zaczęło zbliżać się do nich dwóch facetów. Oboje mieli po czterdzieścipare lat, a na ustach obrzydliwe uśmiechy.
-Teraz ładnie pójdziesz z tymi panami i będziesz robił to, co będą chcieli. - kobieta wyjęła z kieszeni jakieś proszki i kazała je zarzyć szatynowi. Nie spowodowały one utraty świadomości. Jedynie trochę go otępiły.
Dwóch mężczyzn złapało dziesięciolatka za ramiona i wprowadziło w głąb tunelu. Nie trzeba było długo czekać na płacz i krzyki chłopca. Nie trzeba też wyjaśniać, kim było tych dwóch mężczyzn. Zwykli pedofile, którzy czekali tylko, aż dorwą w swoje łapy taką "zdobycz", jaką był młody Bieber. Bili go, gwałcili, zmieniali. Zmieniali, oczywiście psychicznie. Ten mały chłopiec nie był do końca świadomy tego, co sie dzieje. Mimo wszystko jednak, czuł się zeszmacony i po prostu poniżony, kiedy ci faceci dotykali go, rozbierali, robili zdjęcia. Jego psychika uległa ogromnej zmianie, zwłaszcza, że "po wszystkim" został oddany w ręce opiekunki. Kobieta ta przyprowadzała go w to miejsce każdej nocy przez okrągły miesiąc i za katowanie tego dziecka brała od starych zboczeńców pieniądze. Na koniec jeszcze uśmiechała się do niego, szepcząc:
-Na dzisiaj koniec, kochanie.
I zabierała go do domu, gdzie, jak gdyby nigdy nic kładła spać i całowała na dobranoc w czoło. Nie przejmowała się, że Justin płakał całą noc, wtulony w poduszkę. Że bał się wszystkich dookoła. Że nie potrafił zasnąć i że najzwyczajniej w świecie nie chciał już żyć.
I od tamtej pory zaczął szczerze i prawdziwie nienawidzić tej kobiety. Tej, jak i wszystkich innych, ponieważ w jego głowie narodziła się myśl, że skoro ta jest taka, każda inna będzie dokładnie taka sama...
***Koniec wspomnienia***
Płakałam to mało powiedziane. Moje łzy wylewały się z oczu litrami. Całą twarz miałam mokrą, dokładnie tak samo, jak Jazzy, Katy oraz mama Justina. W najśmielszych przypuszczeniach nie przewidziałam, że Justin mógł przejść przez takie piekło. Przecież... Przecież on przeżył dokładnie to, co ja...
Dopiero teraz tak naprawdę to sobie uzmysłowiłam i zrozumiałam. Użalałam się nad sobą i swoim życiem, nie wiedząc nawet, że najbliższa mi osoba ma tak czarną i brutalną przeszłość.
-Dlaczego on mi nigdy o tym nie powiedział? Dlaczego? - mówiłam przez łzy, jednak dałam radę normalnie wypowiedzieć te kilka słów.
-Wstydził się tego, bał. Kiedy wróciliśmy, był calkiem innym dzieckiem. Przestał się uśmiechać. Przestał cokolwiek mówić. Zamknął się w sobie. Nie pomogły wizyty u psychologa. Nie pomogło mu nic. Przeszedł zbyt wielką traumę w dzieciństwie. Na dodatek, miał pretensje do nas, że zostawiliśmy go z kimś takim. Przestał mieć również szacunek do kobiet. To dlatego tak was traktował, bądź... Bądź traktuje... - spojrzała na mnie ze współczuciem. - Mimo że mógł prawdziwie was pokochać, on nie potrafi poradzić sobie z przeszłością. Nie jest taki zawsze, ponieważ potrafi również normalnie zwracać się do kobiet. Przychodzą jednak momenty, w których wszystkie wspomnienia do niego wracają i nie potrafi kontrolować sam siebie.
-Co się stało z tą kobietą? Trafiła do więzienia?
-Nie. Marie... Ona nie żyje. Została potrącona przez samochód, cztery lata temu.
Na dźwięk jej słów po prostu się wystraszyłam. Zaczęłam się bowiem domyślać, kto stał za spowodowaniem tego wypadku.
-Tak, masz rację, Cindy. - mama Justina prawidłowo odczytała moją minę. - To Justin ją zabił. I zrobił to umyślnie. Opowiedział mi wszystko, kiedy pewnego razy wyszedł na spacer, zobaczył ją. Założyła rodzinę, miała dom, męża, dziecko. I właśnie to dziecko zabolało go najbardziej. Tak bardzo skrzywdziła jego, że nie potrafił patrzeć, jak przytula do siebie inną, małą istotę. Opisywał mi dokładnie wszystkie swoje emocje. On bał się o to dziecko. Bał się, że może przejść przez to samo. Bał się, że może być tak samo wykorzystywane, zeszmacone, poniżone i obdarte z jakiejkolwiek godności. Czuł też ból. Potrafiła zająć się tamtym dzieckiem. Dlaczego więc do tego stopnia zniszczyła życie jemu? Od tamtej pory zaczął nienawidzić również dzieci. Nienawidzić i do tego stopnia troszczyć się o nie. Wolał, aby nie dostały szansy na życie, niż żeby miały później cierpieć. Cierpieć, tak samo, jak on. - w międzyczasie otarła rękawem łzy. - Justin nie pokazuje tego po sobie, ale te wspomnienia siedzą w nim każdego dnia. Każdego dnia powracają. Każdego dnia ze zdwojoną siłą. Nie tak dawno, może rok temu, przyszedł do mnie, kiedy nie było nikogo. Powiedział, że pomimo dziesięciu lat, on nadal pamięta każdy szczegół. Płakał w moje ramię. Wtedy po raz pierwszy widziałam u niego szczere łzy. Łzy bólu, smutku i rozpaczy. - nie potrafiłam dalej tego słuchać, dlatego wstałam z łóżka i wybiegłam z domu rodziców Justina.
Wszystkie te informacje, cała tajemnica o przeszłości mojego chłopaka... Nie potrafiłam tego słuchać, nie potrafiłam sobie wyobrazić. Justin miał zaledwie dziesięć lat. Dlaczego musiał przejść przez takie piekło? Kurwa, dlaczego oboje musieliśmy tak cierpieć!?
W jednej chwili uszła ze mnie cała złość na niego. Zapomniałam o każdym wyzwisku, o każdym uderzeniu. Zapomniałam również o tym, że Justin zabił nasze dziecko. Kurwa, zapomniałam o wszystkim! Chciałam go tylko przytulić, pocałować i obiecać, że wszystko będzie dobrze, że razem sobie poradzimy. W jednej chwili zaczęłam żałować, że kiedykolwiek źle o nim pomyślałam. Wybaczyłam mu wszystko, co mi zrobił i byłam wściekła na siebie, że wiele razy podniosłam na niego głos. W mojej głowie panował totalny bałagan, a ja nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić.
Dopiero kiedy nogi podświadomie poprowadziły mnie na cmentarz, zrozumiałam, że muszę porozmawiać z Austinem. Zaczęłam zastanawiać się, czy mój brat wiedział o wszystkim, czy znał całą historię. Nie miało to jednak teraz żadnego znaczenia. Chciałam jak najszybciej dojść do nagrobka. Następnie, również jak nakszybciej, znaleźć się w domu, przy Justinie, w jego ramionach. Chciałam powiedzieć mu, jak cholernie go kocham. Chciałam mu to powiedzieć, jak i również pokazać, oddając mu się całkowicie dobrowolnie. Chciałam, aby czuł, że nie jest sam i że zawsze może znaleźć oparcie we mnie. Tylko tego chciałam.
Kiedy byłam już dość blisko nagrobka mojego brata, uniosłam głowę. Byłam lekko zaskoczona, zobaczywszy Justin, stojącego przodem do miejsca pochowania Austina. Szatyn miał spuszczoną głowę, a ręce schowane w kieszeniach. Mogłam usłyszeć jedynie szmer jego głosu, a ciekawość nie pozwoliła mi stać z tyłu. Chciałam usłyszeć, co Justin mówi. Chciałam to po prostu wiedzieć, jednak zanim zdążyłam podejść wystarczająco blisko i zchować się za drzewem, Justin zrobił dwa kroki w tył, prugotowując się do opuszczenia tego miejsca, a do moich uszu doleciało jedynie ostatnie zdanie. Zdanie, które... Nie, nie mam pojęcia, jak opisać swoje emocje.
-I pamiętaj, stary. Naprawdę nie chciałem cię zabić. Po prostu musiałem to zrobić...
~*~
To tak jakby jedyny rozdział w całym opowiadaniu, w którym przez maluteńki ułamek sekundy zakręciła mi się w oku łza.
A tak w ogóle to witam Was po długaśnej przerwie! Tęskniliście? Bo ja bardzo ;D
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Do następnego ;*
ask.fm/Paulaaa962
wtorek, 12 sierpnia 2014
Rozdział 42...
Uwaga! Wyjeżdżam na dwa tygodnie i kolejny rozdział dodam dopiero po powrocie! Miłego czytania ;*
-Zadowolona jesteś z siebie!? - kiedy tylko weszliśmy z Justinem do domu, wybuchnął jego gniew w stosunku do mnie. Cóż, przewidywałam to od momentu wyjścia z klubu. Przez całą drogę milczeliśmy. Szatyn nie odezwał się do mnie nawet jednym słowem. Najwyraźniej czekał, aż zostaniemy sami, w domu, czyli tam, gdzie znowu będzie mógł mnie pobić i zwyzwać, nie obawiając się żadnych konsekwencji.
-Tak, jestem! - krzyknęłam, zdejmując ze stóp szpilki i rzucając je na podłogę, obok szafki. - Mówiłam ci przecież od początku, że nie mam ochoty nigdzie iść. Po pierwsze, cholernie się nudziłam, kiedy ty rozmawiałeś ze swoimi koleżkami o Bóg wie czym, dlatego postanowiłam iść zatańczyć z tym kolesiem. Kurwa, my tylko tańczyliśmy! Widziałeś, żebym cię zdradziła? Widziałeś, żeby on mnie obmacywał? Nie! Więc zostaw ten swój gówniany charakter dla siebie i przestań zachowywać się tak, jakbyś miał nade mną kontrolę! A po drugie, wczoraj zmarło twoje dziecko. Nasze dziecko, które ja, w przeciwieństwie do ciebie, zdążyłam już pokochać! I naprawdę nie mam ochoty na imprezy, na alkohol i na oglądanie tych wszystkich radosnych ludzi, którzy żyją w swoim idealnym świecie, nie przejmując się tym, że tuż obok jakiś psychol może bić nic nie winną dziewczynę! Swoją dziewczynę, którą od miesiąca traktuje jak przedmiot, a nie jak kobietę, jak żywą istotę, która też czasem potrzebuje czułości! Mam wrażenie, że ja jestem ci potrzebna jedynie do seksu! Jeśli tak wlaśnie jest, znajdź sobie jakąś pustą lalkę, która będzie spełniała każdą twoją łóżkową zachciankę, a mnie po prostu zostaw! - i uderzyłam go w twarz. Tak. Tak po prostu uniosłam rękę, zrobiłam lekki zamach i zderzyłam się dłonią z jego policzkiem. Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej odważyłam się na taki ruch. Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej zdecydowałabym się na takie slowa. Dzisiaj jednak wypłynęły ze mnie z ogromną łatwością. W końcu powiedziałam mu w twarz, co o tym wszystkim myślę. I nawet, jeśli miałby mnie wyzwać, nawet, jeśli miałby mnie pobić, nie żałuję. Może chociaż ułamek mojego przekazu dotrze do jego wnętrza. Chociaż ułamek...
Justin przez dobrą minutę wpatrywał się we mnie. Jego spojrzenie nie było ani wściekłe, ani złe, ani nawet agresywne. Było po prostu puste, a ja tej pustki w nim nienawidziłam najbardziej.
Minęło już sporo czasu od mojego potoku słów, a Justin nadal nie zareagował. Byłam zszokowana. Byłam przygotowana na to, że po raz kolejny mnie pobije. On natomiast jedynie patrzył. Cały czas.
-Jesteś zwykłym tchórzem, Justin. Nie potrafisz nawet w żaden sposób na to zareagować. Co, zabrakło ci słów? - wiem, że prowokowałam go, ale zdążyłam to sobie uświadomić dopiero po wypowiedzeniu tych słów. Następnie odwróciłam się i chciałam odejść. Wtedy dopiero poczułam uścisk na ramieniu i mocne szarpnięcie. Znów więc stanęłam twarzą w twarz z Justinem. Niemal od razu wymierzył uderzenie w policzek. Mimo pieczenia, cały czas patrzyłam w jego lodowate oczy, a on patrzył w moje. I mogłoby to trwać cholernie długo, gdybym nie wykorzystała tej chwili, aby znowu zacząć mówić.
-Coś musiało się stać. Dlaczego taki jesteś? Przecież Jazzy jest normalna, twoi rodzice również. Dlaczego ty musisz być takim dupkiem bez uczuć? Dlaczego nie masz szacunku do kobiet, co?
Justin znowu wpatrywał się we mnie, a ja ponownie nie potrafiłam wyczytać nic z wyrazu jego twarzy. Był skupiony. Bardzo skupiony, jakby intensywnie nad czymś myślał.
-Myślisz, że tylko ty miałaś w życiu źle? Nie bądź taką egoistką, Cindy. Niewiele wiesz o prawdziwym świecie. I przestań mnie kurwa, osądzać, kiedy nic o mnie nie wiesz. - i wyszedł. Odwrócił się na pięcie i tak po prostu wyszedł z domu, zostawiając mnie samą, w przedpokoju, z szeroko otwartymi ustami ze zdziwienia i całkowitym mętlikiem w głowie...
***Oczami Justina***
Celowo trzasnąłem mocno drzwiami, aby dodać swoim słowom jeszcze mocniejszego akcentu. Prawdę mówiąc, żałowałem teraz, że tyle powiedziałem Cindy i w pewnym stopniu otworzyłem się przed nią. Nie chciałem tego. Nie chciałem, aby ktokolwiek bardziej mnie poznał. Nie chciałem...
Po kilkunastu minutach drogi, doszedłem wreszcie na cmentarz. Czułem, że właśnie tutaj powinienem w tym momencie przyjść, chociaż nienawidziłem tego miejsca. Przeszedłem przez główną bramę wejściową i kierowałem się w głąb tego miejsca, wąskimi alejkami i uliczkami. Im bliżej byłem miejsca, do którego zmierzałem, tym wolniej szedłem. Nie wiem, dlaczego. Jakbym czuł respekt? Czy może nawet... strach?
-To przez ciebie. - warknąłem, kiedy zatrzymałem się przed jednym z nagrobków. Podniosłem z ziemi spory kamień i parę razy podrzuciłem go w ręce. - To przez ciebie, szmato! - wrzasnąłem, całą swoją siłą rzucając kamieniem w płytę nagrobną. Z głośnym hukiem pękła, rozsypując się na wiele mniejszych części. - To przez ciebie taki jestem! Nie mogę się zmienić! Mogłem być normalny, ale ty doprowadziłaś do tego, że jestem tak popieprzony! Nigdy ci tego nie wybaczę, rozumiesz? Nigdy! Przez ciebie ranię wszystkie osoby, na których mi, kurwa, zależy! To przez ciebie, dziwko! - nie miałem już sił, żeby dłużej krzyczeć, a po moich policzkach zaczęły spływać... łzy. Były one oznaką słabości, jak i przywołaniem wspomnień, o których za wszelką cenę chciałem zapomnieć. Jak widać, nie było mi to dane i wiedziałem, że będą w mojej głowie do końca moich dni.
Na koniec jeszcze splunąłem na nagrobek, żeby dodatkowo pokazać, jak bardzo nie mam do niej szacunku. Nie chcąc rozmyślać już ani chwili dłużej, zacząłem biec w kierunku wyjścia z cmentarza. Gdy przeszedłem przez bramę, usiadłem na murku i wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów. Moje dłonie lekko drżały, ale udało mi się wyciągnąć z opakowania jednego szluga i odpalić go zapalniczką. Wsunąłem papierosa do ust i mocno zaciągnąłem się dymem, czując, jak powoli rozchodzi się po moich płucach. Moje oczy po raz kolejny zrobiły się wilgotne, dlatego otarłem je rękawem bluzy. Nie chciałem pokazać, że jestem słaby. Nie chciałem, żeby ktokolwiek widział mnie w takim stanie.
-Czy... Czy ty płaczesz? - tuż obok mnie rozległ się cichutki głosik. Unosząc brwi, zerknąłem w dół, gdzie przed murkiem stała mała dziewczynka. Mogła mieć najwyżej cztery latka. Miała jasne blond wlosy, sięgające jej niemal do pasa, a oczy, mimo że na dworze było całkowicie ciemno, lśniły niebieską barwą. Cóż mogę powiedzieć, mimo że to dziecko, których ja z zasady nienawidzę, ten dzieciak był po prostu śliczny.
-To nie twoja sprawa, mała. - mruknąłem, po raz kolejny zaciągając się papierosem i wpatrując tępo w przestrzeń. Kiedy jednak dziewczynka nie odeszła, zerknąłem w bok i kątem oka dostrzegłem, że zaczęła ona wdrapywać się na murek. Przewracając oczami i z głośnym westchnieniem, złapałem ją w pasie i posadziłem obok siebie. Ona jednak nadal nie była zadowolona ze swojego miejsca, ponieważ w jednej chwili wdrapała się na moje kolana.
-Czy ty przypadkiem nie przesadzasz? - uniosłem brwi, zdziwiony jej brakiem jakiegokolwiek respektu do obcego faceta. Czy ja wyglądałem, jak niańka?
-Nie. Widzę, że jesteś smutny, a ja nie chcę, żebyś był. - odparła, uśmiechając się szeroko i ukazując tym samym rządek białych ząbków.
-To moja sprawa, dlaczego jestem smutny, więc może nie wpieprzaj się w nieswoje życie, co? - miałem w dupie to, że było to małe dziecko. Ja rozmawiałem z nią, jak z dorosłym. Dziewczynka nic nie odpowiedziała, tylko nadal uśmiechała się szeroko, na co ja kolejny raz przewróciłem oczami. Jakie to, kurwa, irytujące. - Tak w ogóle, gdzie jest twoja matka? Przecież jest środek nocy. Nie jesteś za mała, żeby chodzić sama o tej porze?
-Zgubiłam się i nie wiem, jak wrócić do domu. - w końcu spuściła wzrok, jakby była trochę zawstydzona. Owszem, nie lubiłem dzieci, bardzo nie lubiłem, jednak postanowiłem odprowadzić ją do domu. Kto wie, na jakiego zboczeńca mogłaby trafić.
-Znasz swój adres? - mruknąłem, łapiąc ją w pasie i wstając. Postawiłem ją obok siebie na chodniku i chciałem zacząć iść, ale mała złapała swoją malutką rączką moją dłoń.
-Tak. Sun Street 15. - uśmiechnęła się do mnie. Znowu. Nie mam pojęcia, skąd w niej tyle radości i życzliwości do świata. To chore.
Przytaknąłem tylko i zacząłem iść razem z nią w kierunku swojej dzielnicy. Ulica, na której mieszka to dziecko, sąsiaduje z naszą ulicą, dlatego odprowadzenie jej było mi nawet po drodze. Niestety, miała zbyt krótkie nóżki, żeby mogła iść moim tempem, dlatego byłem zmuszony wziąć ją na ręce.
-Nie przyzwyczajaj się. - mruknąłem, zirytowany faktem, że w środku nocy muszę niańczyć obce dziecko.
-Masz dziewczynę? - spytała nagle, oplątując ręce wokół mojej szyi i wpatrując się prosto w moje oczy.
-Mam, ale to nie twoja sprawa. - warknąłem, jeszcze bardziej wkurzony.
-A kochasz ją? - nie przejmowała się moimi słowami i uwagami. Eh, dzieci.
-Tak, kocham. - wysyczałem, mając serdecznie dość odpowiadania na jej pytania.
-To jej to powiedz. - i znów uśmiechnęła się szeroko, jakby cały świat pozbawiony był problemów.
Po paru minutach doszedłem pod wskazany przez dziewczynkę adres. Postawiłem ją na ziemi w tym samym momencie, w którym drzwi od domu otworzyły się, a ze środka wyszła dość młoda kobieta.
-Boże, Lily, gdzie ty byłaś!? - krzyknęła. Mogłem uslyszeć, że była roztrzęsiona. Mała jedynie wzruszyła ramionkami i odwróciła się przodem do mnie, po czym objęła moją nogę i przytuliła się do niej.
-Dziękuję. - kiedy tylko dziewczynka podbiegła do swojej matki, kobieta spojrzała na mnie z wdzięcznością.
-Nie ma sprawy. - odparłem i... uśmiechnąłem się lekko. Tak, uśmiechnąłem, zapominając na moment o wspomnieniach.
Odszedłem w kierunku swojego domu, do którego wszedłem dosłownie dwie minuty później. W środku nie było zapalone żadne światło, co oznaczało, że Cindy poszła spać. Zdjąłem więc buty i bluzę najciszej, jak potrafiłem, po czym wszedłem schodami na górę. Wszedłem do sypialni na piętrze, a moim oczom ukazała się drobna postać Cindy, leżąca na łóżku i przykryta do pasa kołdrą. Rozebrałem się do bokserek i niemal od razu wsunąłem się pod kołdrę obok niej. Chciałem jak najszybciej zasnąć, ponieważ wierzyłem, że następny dzień będzie lepszy niż ten. Chciałem w to wierzyć.
Wtedy właśnie przypomniały mi się słowa małej dziewczynki, ostatnie, które do mnie wypowiedziała.
"Jeśli ją kochasz, powiedz jej to..."
To dziwne, ale poczułem w tym momencie, że właśnie to powinienem zrobić. Oparłem się więc na jednym łokciu i spojrzałem na słodko śpiącą szatynkę. Założyłem kosmyk jej włosów za ucho i szepnąłem tylko:
-Kocham cię, aniołku...
***Oczami Cindy***
Gdy obudziłam się rano poczułam, że jestem wtulona w czyjeś ciało. Czyjeś ciepłe i umięśnione ciało. Nie musiałam nawet otwierać oczu, żeby wiedzieć, iż to Justin. W końcu, kto inny mógłby leżeć w jego łóżku?
Po cichu, tak, aby go nie obudzić, odkryłam kołdrę i wstałam, obracając się na moment, aby sprawdzić, czy szatyn nie otworzył oczu. Całe szczęście, jeszcze spał. Dlaczego całe szczęście? Nie miałam pojęcia, jak będzie dzisiaj wyglądał jego nastrój i humor. Nie wiedziałam, czy nadal będzie wściekły. Nie wiedziałam, czy mogę chociaż przez chwilę oddychać spokojnie, czy znów się bać. Nic nie wiedziałam.
Zeszłam schodami na dół, do kuchni, a tam podeszłam do lodówki, z której wyjęłam jogurt owocowy. Usiadłam na blacie i zaczęłam go jeść, uprzednio wyjmując z szuflady małą łyżeczkę. Gdy skończyłam śniadanie, po jakiś pięciu minutach, zeskoczyłam z blatu i wyrzuciłam plastikowe opakowanie do śmietnika, natomiast łyżeczkę opłukałam i schowałam z powrotem na miejsce.
W tym momencie poczułam duże dłonie na swoich biodrach. Justin nachylił się lekko i musnął ustami mój policzek, po czym odszedł w stronę lodówki. A ja stałam jeszcze przez chwilę, w tej samej pozycji, i przyłożyłam opuszki palców do miejsca, które zostało nagrodzone pocałunkiem. Jego zmiany nastrojów naprawdę były niesamowite i zaskakujące. Ale wolałam, żeby chociaż na parę minut włączała się jego ciepła strona. Chociażby po to, abym mogła zaznać odrobinę czułości w takim powitaniu.
Nim zdążyłam się zorientować i na nowo uprzątnąć myśli, Justin wyszedł z kuchni, wracając na górę. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się nad jego, cóż, dziwnym zachowaniem. Nic nie powiedział, tylko wpadł na chwilę, a teraz znowu mnie zostawił. Zaczęłam myśleć nad tym, czy jego wczorajsze słowa, ostatnie, jakie wypowiedział do mnie po naszej kłótni, miały z tym jakiś związek. Moje przemyślenia natomiast kolejny raz przerwał Justin. Tym razem już ubrany, zszedł na dół, lecz nawet na mnie nie spojrzał. Od razu udał się do przedpokoju, gdzie założył buty i wyszedł z domu.
-O co ci chodzi...? - szepnęłam sama do siebie, przeczesując palcami włosy i odrzucając pojedyncze kosmyki w tył. Wolałam jednak jego milczenie niż kolejne krzyki i awantury. Miałam już dość ciągłego podnoszenia głosu. Dość!
Skoro Justin wyszedł, nie miałam zamiaru siedzieć sama w czterech ścianach. Postanowiłam, że muszę dowiedzieć się, jaka tajemnica skrywa się za wczorajszymi słowami chłopaka. Nie potrafiłam przestać o tym myśleć. Nie potrafiłam zapomnieć. To wszystko wryło się głęboko w moje serce i kazało mi znaleźć jakiekolwiek informacje, a najlepszym źródłem będzie po prostu Jazzy, siostra Justina. W końcu, żyli ze sobą przez kilkanaście lat. Myślę, że ona może wiedzieć coś, czego ja jeszcze nie wiem. Jednak obiecuję, że dzisiaj się dowiem.
***
Zapukałam delikatnie w białe drzwi, czekając, aż ktoś podejdzie i otworzy je, wpuszczając mnie do środka. Z wnętrza domu zaczęły dochodzić do mnie kroki, a już po chwili ujrzałam w progu mamę mojego chlopaka.
-Dzień dobry, jest może Jazzy? - spytałam nieśmiało, lecz widząc jej serdeczny uśmiech, od razu się rozluźniłam.
-Tak, kochanie, wejdź, jest u siebie. - otworzyła szerzej drzwi, abym mogła wejść do środka, co też uczyniłam. - Poczekaj chwilkę, Cindy. - na dźwięk jej słów odwróciłam się twarzą do kobiety. - Co ci się stało? - ostrożnie dotknęła mojego policzka, na którym widniał siniak i lekkie zaczerwienienie.
-To nic takiego, uderzyłam się gdzieś, proszę się tym nie przejmować. - mimo że glosem, uśmiechem i gestami starałam się ją przekonać do swoich słów, wiedziałam, że nie uwierzyła mi. Rozumiała, co oznaczają siniaki na moim ciele, dlatego od razu posmutniała. Ja jednak kolejny raz posłałam jej uśmiech, po czym odeszłam w stronę schodów, prowadzących na górę, gdzie znajdowała się sypialnia Jazzy. Gdy stanęłam przed jej drzwiami zapukałam cicho, a słysząc ze środka słowo "proszę", weszłam do środka.
-Cześć... - mruknęłam, widząc Jazzy i Katy, siedzące na łóżku szatynki.
-Hej, Cindy. - uśmiech Jazzy był po prostu zaraźliwy. - Cieszę się, że przyszłaś.
-Właściwie, chciałam z tobą, a może z wami... - mówiąc to, spojrzałam również na drugą nastolatkę. - Porozmawiać.
Dziewczyny wymieniły między sobą znaczące spojrzenia. Atmosfera w pomieszczeniu zrobiła się, może nie tyle napięta, ile zdecydowanie bardziej poważna. Wiedziały, że nie przyszłam tu rozmawiać o ubraniach, czy kosmetykach. Skoro sama zdecydowałam się na rozmowę z nimi, musiało się coś stać. Dobrze wyczytały moje emocje. Coś się przecież stało...
-Chodzi o Justina, prawda? - temat mojej rozmowy, jak widać, również był oczywisty.
-Tak. - odparłam krótko, czekając, co powie Jazzy lub Katy.
-Bije cię, prawda? Znęca się nad tobą, mam rację? Cindy, a gdzie była twoja rozsądna strona, kiedy mówiłyśmy ci o tym wszystkim? Dlaczego wtedy nas nie posłuchałaś? Dlaczego musiałaś być tak uparta, co? Przecież my chciałyśmy ci pomóc, żebyś nie musiała po raz kolejny cierpieć przez faceta. A ty i tak musiałaś zrobić swoje, żeby...
-Przestań, Jazzy. Nie po to tu przyszłam. Nie mam zamiaru wam się żalić czy płakać przed wami. Nie o to mi chodzi. Ja... Ja chcę się dowiedzieć, dlaczego on taki jest. Dlaczego jest tak niezrównoważony? Wczoraj prawie się przede mną otworzył. Prawie powiedział to, co leżało mu na sercu, jednak dzisiaj znowu milczał i mnie unikał. Może wy wiecie, co się wydarzyło w jego życiu?
Dziewczyny po raz kolejny wymieniły między sobą znaczące spojrzenia i spojrzały na mnie smutno.
-Nawet nie wiesz, jak długo o tym rozmawiałyśmy. Nie wiesz, jak długo nad tym myślałyśmy. Każdego dnia starałyśmy się go odkryć, ale nadal nie wiemy, dlaczego tak się zachowuje. Uważamy, że on jest po prostu chory. Chory psychicznie. - na koniec wzruszyła ramionami.
I wtedy, kiedy miałam odpowiedzieć, że też przeszło mi to przez myśl, drzwi od pokoju Jazzy otworzyły się, a do środka weszła mama rodzeństwa. Kobieta była smutna i zatroskana, czyli całkowicie inna, niż zazwyczaj. Usiadła obok mnie na łóżku i przyjrzała się dokładnie twarzy każdej z nas, po czym wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić.
-Minęło już sporo czasu, a ja, mimo że obiecałam, uważam, że macie prawo poznać prawdę. Całą prawdę o Justinie...
~*~
Uhuhu, co sądzicie o scenie na cmentarzu? Ciekawi, jaką tajemnicę ukrywał Justin i jego mama? Cóż, właśnie w tym komencie wyjeżdżam na dwa tygodnie i kolejny rozdział dodam dopiero wtedy. Przepraszam + mam nadzieję, że poczekacie :)
Zapraszam także na drugie opowiadanie:
whatever-people-say-jb.blogspot.com
ask.fm/Paulaaa962